wtorek, 3 września 2019

Get your motor runnin’, head out on the highway - WPIS ODZYSKANY

W poszukiwaniu świeżych, lalkowych okazów, zabrnęłam w okolice, gdzie wieczorami latarnie świecą tylko połową żarówki, a w ciemnych zaułkach kręcą się długowłose indywidua, które marzą, by poczuć między swymi niespokojnymi udami dziką bestię. Na imię im – harleyowcy!

Zgodnie z definicją Nonsensopedii archetypiczny rajder mieści w sobie następujący zestaw cech:
– Harleyowiec musi być umięśniony, a szczególną wagę przywiązuje do mięśnia piwnego,
– Harleyowiec musi nosić na głowie chustkę, która, jak uważa, z powodzeniem może zastępować kask podczas jazdy.
– Harleyowiec musi posiadać dużą brodę lub ewentualnie mniejszą brodę, ale duże wąsy,
– Harleyowiec musi zakładać skórzaną kamizelkę lub częściowo rozpiętą kurtkę, koniecznie na gołe ciało, tak aby było widać włosy na klacie,
– Harleyowiec musi podziurawić swoje dżinsy, najlepiej, żeby było w nich więcej dziur niż spodni, wyjątkiem są spodnie skórzane,
– Harleyowiec musi mieć buty przypominające damskie kozaki, lecz gęsto nabijane ćwiekami,
– Harleyowiec musi mieć wytatuowane ramiona i obowiązkowo przynajmniej jeden tatuaż z flagą USA,
– Harleyowiec musi używać okularów przeciwsłonecznych przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, nawet w nocy.

Od siebie dodałabym jeszcze:

– Harleyowcy poruszają się w stadach, w których wyróżnić można samca-przewodnika, tzw. „głowę stada”, samców towarzyszących, tzw. „trzon stada” oraz samce pozostające w ogonie stada, zwane pieszczotliwie „dupką”,
– Przejazd harleyowca rozpoznać można po charakterystycznym dźwięku „pyr, pyr, pyr”, który rozlega się z przodu i z tyłu harleyowca.

I patrzcie no! Jakimś niespotykaniem zrządzeniem losu pod mój dach zabrnęło dwóch takich rodzynków, którzy lubo rozdzielnie nie spełniają wymienionych wyżej warunków, lecz gdy połączyć ich w parę, to (prawie) dają radę.

Pierwszy z nich jest lalkiem, na którego swego czasu zagięłam parol, bo widział mi się jako bardzo przystojny i godny uwiedzenia. Miałam szczęście i drążący mi dziurę w sercu harleyowiec dostał mi się w stanie NRFB. Smutno napomykać, że mimo tego nie ustrzegł się przed stratami odzieżowymi. Skóropodobny materiał, z którego Mattel wykonał kilka elementów jego stroju, samoczynnie złuszczył się i popękał. Znam ja ten typ tworzywa jak zły szeląg – bo miałam z czegoś podobnego płaszcz. Przechodziłam w nim jeden sezon, schowałam do szafy, a kiedy wyjęłam go po roku, mając nadzieję, że znów będę zadawać w nim szyku, płaszcz objawił mi zupełnie nową postać. W trakcie kilkumiesięcznego urlopu w szafie ciuch nabrał cech węża i postanowił zrzucić wylinkę. W tym czasie zlazły z niego spore połacie ceratopodobnej substancji, odkrywając nieestetyczne, gołe placki.

Płaszcz poszedł do śmieci, ale z ubrankami Kena nie mogę zrobić tego samego, bo nie mam dla nich porządnego zamiennika. Wielki smutek wbił szpony w moje serce i nielitościwie rwie je na strzępy, bo proces niszczenia sztucznej skórki nadal postępuje. Jak tak dalej pójdzie to Kenio zacznie łyskać golizną. Porażka na całej linii.


1

* * *

 1

* * *

1

* * *

1

* * *

 1


Nieco inaczej sprawa ma się z odzieniem drugiego bohatera dzisiejszej blognotki, który trafił do mnie jako „trupek”, ale w świetnym stanie. Oprócz braku jednego buta nic mu nie dolega. Ciało ma sprawne, włosy – nieprzerzedzone, a do tego ogromną chęć by pokazać się przed aparatem i choć raz zabłysnąć w blasku flesza. Nie ma ku temu wystarczającej urody (tak po prawdzie, który simbowy chłopak ma?), więc jego szczera chęć musi zastąpić brakujące przymioty ciała.


1

* * *

1

* * *

1

* * *

1

Z dwójki harleyowców zdecydowanie wolę bruneta. Natura nie poskąpiła mu ani urody ani figury. Simbowy gentleman gaśnie u jego boku i, przykro powiedzieć, wygląda jak znacznie uboższy, a przy tym starszy krewny. Nie dla niego ochy i achy damskiej społeczności. Nawet Steffi Love, która z racji swojego pochodzenia powinna robić do niego maślane oczy, bez skrępowania ogląda się za przystojniejszym okazem.

Zrównuje ich tylko jeden fakt – żaden nie ma swojego motoru, więc chcą czy nie chcą – wszędzie muszą chodzić pieszo, co gwarantuje iż w najbliższym czasie nie nabiorą rubensowskich kształtów

1

4 komentarze:

  1. Ten pierwszy to moje marzenie...

    OdpowiedzUsuń
  2. O rety, rety, rety, mało nie zemdlałam na widok Kena Harleyowca! To mój wymarzony, upragniony, od dawna wyglądany na eBay'u Ken! Ta brew zmierzwiona, ta broda szczeciniasta... te włosy na klacie!!!!!! I tatuaże i skóra z kangura, szkoda, że obłazi. Jeżu kolczasty, on musi stanąć w pierwszym szeregu witrynki, ale pierońsko drogi jest :( No nic, będę polować choćby i to się miało wlec miesiącami i latami! Jakże by było cudownie mieć i jego motor! Dobra ochłonęłam ciut, świetny wpis, uśmiałam się po pachy :)

    OdpowiedzUsuń