W
poszukiwaniu świeżych, lalkowych okazów, zabrnęłam w okolice, gdzie
wieczorami latarnie świecą tylko połową żarówki, a w ciemnych zaułkach
kręcą się długowłose indywidua, które marzą, by poczuć między swymi
niespokojnymi udami dziką bestię. Na imię im – harleyowcy!
Zgodnie z definicją Nonsensopedii archetypiczny rajder mieści w sobie następujący zestaw cech:
– Harleyowiec musi być umięśniony, a szczególną wagę przywiązuje do mięśnia piwnego,
– Harleyowiec musi nosić na głowie chustkę, która, jak uważa, z powodzeniem może zastępować kask podczas jazdy.
– Harleyowiec musi posiadać dużą brodę lub ewentualnie mniejszą brodę, ale duże wąsy,
–
Harleyowiec musi zakładać skórzaną kamizelkę lub częściowo rozpiętą
kurtkę, koniecznie na gołe ciało, tak aby było widać włosy na klacie,
– Harleyowiec musi podziurawić swoje dżinsy, najlepiej, żeby było w nich więcej dziur niż spodni, wyjątkiem są spodnie skórzane,
– Harleyowiec musi mieć buty przypominające damskie kozaki, lecz gęsto nabijane ćwiekami,
– Harleyowiec musi mieć wytatuowane ramiona i obowiązkowo przynajmniej jeden tatuaż z flagą USA,
– Harleyowiec musi używać okularów przeciwsłonecznych przez całą dobę, siedem dni w tygodniu, nawet w nocy.
Od siebie dodałabym jeszcze:
–
Harleyowcy poruszają się w stadach, w których wyróżnić można
samca-przewodnika, tzw. „głowę stada”, samców towarzyszących, tzw.
„trzon stada” oraz samce pozostające w ogonie stada, zwane
pieszczotliwie „dupką”,
–
Przejazd harleyowca rozpoznać można po charakterystycznym dźwięku „pyr,
pyr, pyr”, który rozlega się z przodu i z tyłu harleyowca.
I
patrzcie no! Jakimś niespotykaniem zrządzeniem losu pod mój dach
zabrnęło dwóch takich rodzynków, którzy lubo rozdzielnie nie spełniają
wymienionych wyżej warunków, lecz gdy połączyć ich w parę, to (prawie)
dają radę.
Pierwszy
z nich jest lalkiem, na którego swego czasu zagięłam parol, bo widział
mi się jako bardzo przystojny i godny uwiedzenia. Miałam szczęście i
drążący mi dziurę w sercu harleyowiec dostał mi się w stanie NRFB.
Smutno napomykać, że mimo tego nie ustrzegł się przed stratami
odzieżowymi. Skóropodobny materiał, z którego Mattel wykonał kilka
elementów jego stroju, samoczynnie złuszczył się i popękał. Znam ja ten
typ tworzywa jak zły szeląg – bo miałam z czegoś podobnego płaszcz.
Przechodziłam w nim jeden sezon, schowałam do szafy, a kiedy wyjęłam go
po roku, mając nadzieję, że znów będę zadawać w nim szyku, płaszcz
objawił mi zupełnie nową postać. W trakcie kilkumiesięcznego urlopu w
szafie ciuch nabrał cech węża i postanowił zrzucić wylinkę. W tym czasie
zlazły z niego spore połacie ceratopodobnej substancji, odkrywając
nieestetyczne, gołe placki.
Płaszcz
poszedł do śmieci, ale z ubrankami Kena nie mogę zrobić tego samego, bo
nie mam dla nich porządnego zamiennika. Wielki smutek wbił szpony w
moje serce i nielitościwie rwie je na strzępy, bo proces niszczenia
sztucznej skórki nadal postępuje. Jak tak dalej pójdzie to Kenio zacznie
łyskać golizną. Porażka na całej linii.
* * *
* * *
* * *
* * *
Nieco
inaczej sprawa ma się z odzieniem drugiego bohatera dzisiejszej
blognotki, który trafił do mnie jako „trupek”, ale w świetnym stanie.
Oprócz braku jednego buta nic mu nie dolega. Ciało ma sprawne, włosy –
nieprzerzedzone, a do tego ogromną chęć by pokazać się przed aparatem i
choć raz zabłysnąć w blasku flesza. Nie ma ku temu wystarczającej urody
(tak po prawdzie, który simbowy chłopak ma?), więc jego szczera chęć
musi zastąpić brakujące przymioty ciała.
* * *
* * *
* * *
Z
dwójki harleyowców zdecydowanie wolę bruneta. Natura nie poskąpiła mu
ani urody ani figury. Simbowy gentleman gaśnie u jego boku i, przykro
powiedzieć, wygląda jak znacznie uboższy, a przy tym starszy krewny. Nie
dla niego ochy i achy damskiej społeczności. Nawet Steffi Love, która z
racji swojego pochodzenia powinna robić do niego maślane oczy, bez
skrępowania ogląda się za przystojniejszym okazem.
Zrównuje
ich tylko jeden fakt – żaden nie ma swojego motoru, więc chcą czy nie
chcą – wszędzie muszą chodzić pieszo, co gwarantuje iż w najbliższym
czasie nie nabiorą rubensowskich kształtów
Ten pierwszy to moje marzenie...
OdpowiedzUsuńHyhyhy, takie włochate marzenie :D
UsuńO rety, rety, rety, mało nie zemdlałam na widok Kena Harleyowca! To mój wymarzony, upragniony, od dawna wyglądany na eBay'u Ken! Ta brew zmierzwiona, ta broda szczeciniasta... te włosy na klacie!!!!!! I tatuaże i skóra z kangura, szkoda, że obłazi. Jeżu kolczasty, on musi stanąć w pierwszym szeregu witrynki, ale pierońsko drogi jest :( No nic, będę polować choćby i to się miało wlec miesiącami i latami! Jakże by było cudownie mieć i jego motor! Dobra ochłonęłam ciut, świetny wpis, uśmiałam się po pachy :)
OdpowiedzUsuń:P Włochaci zawsze furorę zrobią, no zawsze :)
Usuń