niedziela, 25 października 2020

Inwalidki

Jeśli by wymieniać barbiowe moldy, za którymi niespecjalnie szaleję, to na liście nielubianych twarzyczek bez wątpienia znalazłby się buziak matellowskiej mamuśki z Heart Family. Nie jest to, według mnie, brzydka lalka, a po prostu lalka nie wpisująca się w moją estetykę, która zdecydowanie zbacza w stronę ostrych i drapieżnych makijaży. Właśnie dlatego delikatna twarzyczka „mamuśki” jest u mnie na straconej pozycji. No i na co to wpływa? Ano na to, że i tak mam u siebie dwie laleczki reprezentujące nurt „macierzyński” u Mattela. No zupełny klops i porażka!

Pierwsza z lalek to zakup spontaniczny, poczyniony ze względu na nietypowe miejsce produkcji lalki, którym jest Wenezuela:


Skoro Wenezuela, to Rotoplast, a skoro Rotoplast, to lalka na sto procent różni od wydań takiego samego modelu na rynek europejski czy amerykański :) W takim przypadku jestem w stanie na chwilę przymknąć oko na to, że dziewuszka ma typ buziaka, za którym nie przepadam.
 

Mamuśka z Wenezueli trochę już w życiu przeszła, co widać po jej wymęczonym i wymemłanym pudełku, które w dodatku jest zakurzone w środku. Myślę, że lalka była przechowywana w warunkach, których nikt z nas nie uznałby za optymalne, co znacząco wpłynęło na jej stan fizyczny.
 
 
 
* * *
 
 
Biedula już nigdy nie da rady skinąć głową, gdyż zniszczeniu uległa jej szyja – pod broda wytworzył się charakterystyczny „kołnierz”, będący rezultatem powolnego rozkładania się materiału, z którego sporządzono ciałko. O ile wiem, jest to bardzo powszechna przypadłość lalek, pochodzących z terenów Ameryki Południowej, w szczególności takich, które przez długie lata pozostawały w stanie NRFB. Plastik i wysokie temperatury to nie jest dobre połączenie! Świetnie o tym wiemy, choć sami mieszkamy w umiarkowanej strefie klimatycznej. A jednak i w naszej zimnej Polsce słoneczko umie robić brzydkie psoty – na przykład nieusuwalnie odbarwiać ciała lalek, wystawionych na jego promieniowanie. Czy dałoby radę stopić lalkowe ciało w takim stopniu, jak robi to z lalkami z drugiego końca świata? Oj, wolę nie sprawdzać!
 
 

Niektórzy kolekcjonerzy, obrzydzeni kołnierzem, samodzielnie go usuwają (szlifują do zera, ścinają ostrym nożem lub innym niebezpiecznym narzędziem), a zaś inni są zdania, że ta nieestetyczna narośl stanowi cechę charakterystyczną zabawki, więc niech Bóg broni się do niej dotykać. Jeśli chodzi o mnie – to z dziką rozkoszą zdjęłabym to paskudztwo z ciała lalki, ale mam obawy, że podczas procedury naprawczej mogłabym bardziej naszkodzić niż pomóc. Nigdy nie miałam drygu do robótek ręcznych i dlatego w szkole podstawowej niewymownie  cierpiałam na zajęciach ZPT (dla niewtajemniczonych: Zajęcia Praktyczno-Techniczne), gdzie trzeba było wykazywać się zmysłem konstruktorskim i zręcznością dłoni. Oj, nie miałam ja na tych zajęciach wysokich ocen, nie miałam!
 
 
Na "kołnierzozę" cierpi też dzieciątko, stanowiące część lalkowego zestawu, ale u niego to schorzenie jest zdecydowanie mniej widoczne, bo krągły łepek skutecznie maskuje szyję.

 
Dobrze, że cała reszta mojej inwalidki ma się dobrze. Włosy nadal są miękkie - nie wykruszyły się ani nie zbiły w dredy. Kiecka tez daje radę, pomimo przebarwień, widocznych na jej koronkowych częściach. Na wszelki wypadek nie sprawdzałam, czy nie pofarbowała ciała mamuśki - jeśli tak się stało, to wolę o tym nie wiedzieć.

                                                                            * * *

* * *

* * *

W pudełku wraz z lalkami uchował się katalog, w którym można pooglądać prześmieszne stroje dla Barbie, wytwarzane na rynek wenezuelski. Niestety nie przedstawię Wam jego całości, bo w trakcie zdjęć do dzisiejszej notki padła mi bateria w aparacie, ale zanim to się stało, uwieczniłam ten przecudny komplet:
 

Postaram się w skończonym czasie wrzucić katalog do skanera i jeśli ktoś z was będzie takim skanem zainteresowany, to zapraszam do kontaktu na maila.

Mamuśka z Wenezueli ma w moim domu koleżankę, przytarganą w dawnych czasach z rynku. W związku z tym, że rynkowa bida trafiła do mnie z twarzyczką pomazaną lakierem do paznokci, konieczne było całkowite usunięcie makijażu i zastąpienie go nowym. Po odświeżeniu wygląda trochę młodziej niż w wersji oryginalnej i podobno przypomina bohaterkę filmu "Igrzyska śmierci" (co wcale nie było moim zamierzeniem). Właściwie to nie wiem, dlaczego wzięłam ją do domu. Chyba zrobiło mi się jej żal i zachciało mi się być zbawczynią kolejnej "inwalidki życiowej".

Na koniec krótkie ogłoszenie sprzedażowe - gdyby ktoś z Was chciał przejąć ode mnie mamuśkę z Wenezueli, niech da znać - mimo tego, że to rzadka lalka, to nie za bardzo ją lubię (próbowałam się z nią zaprzyjaźnić, ale nie dam rady). Razem z mamuśką chętnie w gratisie odstąpię przemalowańca, bo i on specjalnie mi nie leży.

PS. Żeby nie męczyć was więcej przemalowańcami i zaspokoić swój głód na pochwały i głaskanie po główce, założyłam sobie konto na Instagramie, gdzie będę wrzucać kolejne zrepaintowane trupki. Kto ma ochotę, niech zagląda: https://www.instagram.com/stary_zgred79/?hl=pl

niedziela, 4 października 2020

Ładny chłopiec


O mężczyznach dość rzadko mówi się: „ładny chłopiec”. Znacznie częściej używa się określenia „przystojny” lub „urodziwy”. Za przystojnym mężczyzną aż przyjemnie się obejrzeć. Za ładnym chłopcem też można, ale robi się to chyba bez żadnych podtekstów, a ze względów czysto estetycznych.

Tymczasem lalkowy świat dość rzadko raczy nas stuprocentowymi samcami – producenci wolą uroczych, gładkich na twarzy młodzieńców, których otacza aura słodkiego omdlenia. „Prawdziwego” chłopa w typie „leśny drwal” na sklepowych półkach i ze świecą nie uświadczysz, za to metroseksualnych lalusiów jest na pęczki. Swego czasu wyłom w tym hermetycznym środowisku chciała zrobić firma Simba, za pośrednictwem wyjątkowo zarośniętego i nieatrakcyjnego lalka o nazwie "Kevin - urban hipster", ale poniosła sromotną klęskę - mało kto zainteresował się brodatym brzydalem. O ile wiem, w wielu sklepach zalega on wciąż na półkach i można go zdobyć w przecenach. Mimo to, ludzie jakoś go nie wykupują :P

Lalkowe środowisko jest zdominowane przez gładkolice piękno. Czasem aż wyć się chce na  wszechogarniającą w nim sztuczność i poprawność polityczną, ale cóż to da, oprócz frustracji? Dlatego wierząc, że jeszcze przyjdzie nam żyć w lepszych czasach, kiedy i lalkom dostanie się nieco nturalności (ale nie takiej wyidealizowanej, matellowskiej), przymrużam lekko jedno oko i nastrajam się pozytywnie w stosunku do ładnego chłopca, którego chcę Wam tu pokazać.

 


Bladolicy młodzieniec o przydługich kończynach przybył w tym roku z Chin (tak, tak, znów będę bajać o Aliexpressie) i zainfekował swą androgyniczną urodą nie tylko mnie, ale i koleżanki z Facebooka, bo tam pokazałam go ludziom po raz pierwszy. Dziewczyny z Fejsa zgodnie uznały, że lalek jest przystojny i to na tyle, że jedna z nich zamówiła dla siebie takiego samego. Bardzo miło jest wiedzieć, że mój sierotek ma w Polsce brata-bliźniaka. Niestety, podobnych lalków jest więcej i już myślę o tym, jakby tu zdobyć jeszcze jednego, ciemnowłosego, o nieco wyrazistszej malaturze twarzy.

Białowłosy nazywa się Dong Hua Dijun i jest lalkowym portretem postaci znanej z telewizyjnego serialu pt. „Eternal love”, w którym co i rusz ktoś się zakochuje, odkochuje i znowu zakochuje. Serialu nie oglądałam, ale rzuciłam z ciekawości okiem na głównego bohatera, stwierdzając, że jest całkiem przyjemny tak z twarzy jak i z ciała. Do ołtarza bym go nie pociągnęła, ale popatrzeć sobie co jakiś czas na takiego jegomościa byłoby miło.

 


 Zdjęcie Donga przeklejam z adresu https://www.tumblr.com/tagged/dong-hua

Chudy, blady i plastikowy dryblas jest rozmiaru zamorzonego głodem Kena o zapadniętym brzuchu i wklęsłej klatce piersiowej, więc przejął zachomikowane w szufladzie ciuchy, kupione sto lat temu na Allegro dla lalki o „kenowatej” posturze. Wygląda w nich nie najlepiej, trochę jak w ubraniu po starszym bracie, ale chwilowo nie mam na podorędziu nic, co by na nim smętnie nie wisiało.

 


Pomimo chudej dupki i długich, cieniutkich kończynek, białowłosy Adonis ma nadspodziewanie duże stopy. Ledwo udało mi się upchnąć te bezecnie nierozmiarowe giry w buty od Mattel, przy czym nie obyło się bez wcześniejszego rozgrzania pepegów nad garnkiem z gotującymi się ziemniakami. 

 


 

Przez dłuższą chwilę zastanawiałam się nad włosami wygłodzonego młodzieńca. Korciło mnie, aby je nieco przyciąć, bo są stanowczo zbyt długie, ale w końcu poszłam po rozum do głowy i wypuściłam nożyczki z ręki. Niechże chłopaczyna ma się czym pochwalić przed światem – skoro moje plastikowe bysie nie zachwycają kędziorami o takiej długości, to choć jeden będzie się wśród nich wyróżniał (Ale na dobrą sprawę, co z niego za byś? Raczej chuda stynka.) 

 


 

O ile długość włosów robi wrażenie, to ich jakość – już nie. Nie wiem, jak nazywa się włókno, z którego je zrobiono, ale mam daleko idące podejrzenia, że jest to substancja, która źle znosi ciepło i czesanie, bo charakteryzuje się specyficzną śliskością, typową dla tworzyw sztucznego pochodzenia. Podobne włosy często widuje się u Steffi Love (tzw. "stefowłos") - są one miękkie i gładkie tylko do pierwszego czesania. Już po nim zmieniają się w drapak do czyszczenia zlewu.

Postawiony obok innych, lalkowych bytów Dong Hua Dijun nie chce się zlać z otoczeniem i  nie bardzo pasuje do grupy. Wyróżnia się nietypową twarzą z „żywymi”, plastikowymi oczami i „prawdziwymi” rzęsami. Te rzęsy spowodowały u mnie napad śmiechu, gdy po raz pierwszy wzięłam chudzielca do ręki. Nie mam wątpliwości, że to typowe, babskie rzęsy, takie do zalotnego wachlowania, gdy obok przechodzi obiekt westchnień. 

 



Śmieszy mnie też lekki zezik delikwenta. Zastanawiałam się, czy nie dałoby się trochę naprostować mu spojrzenia, ale oczka są wklejone „na zawsze”, więc nie podejmę się ich wydłubania i osadzenia na nowo. A niech tam sobie zezuje! Będę udawać, że jego wzrok wyraża zauroczenie i dlatego jest tak wesoło zapętlony na czubku nosa.

Gdybym miała strzelić, ile Dong może mieć lat, plasowałabym go w przedziale 20-25 wiosen. Jego twarz wygląda bardzo młodocianie, bardziej jak lico nastolatka niż dorosłego mężczyzny. Być może nadałby się na chłopaka dla jakiejś Skipper, gdybym oczywiście jakąkolwiek u siebie miała.

Włosy i zezik to jedno, ciało - to drugie, i w dodatku zupełnie inne drugie. Cieszy mnie, że jest w pełni zginalne i dość stabilne, choć chudziutkie. Pod względem budowy Dong przypomina lalki BJD, u których ręce i nogi są montowane na specyficznych zawiasach. Mimo pewnego podobieństwa do droższych i ekskluzywniejszych kuzynów Dongowi bliżej do barbiowatych (w typie MtM), z którymi dzieli również wzrost. Nie da się go zginać, jak się żywnie podoba, ale ustawność ma na przyzwoitym poziomie. Gdyby oceniać ją w skali szkolnych ocen, to Dong dostałby czwórkę z plusem.



Trochę żałuję, że decydując się na zakup tego jegomościa postanowiłam sprowadzić bazową, gołą lalkę i odpuściłam sobie jej oryginalny strój. Tak po prawdzie, to nie bardzo mi się podobał. Długie, powiewne, tradycyjne szaty wydawały mi się przytłaczać przystojniaka, zamiast podkreślać jego atuty, ale znowuż współczesne ciuchy, w które go wcisnęłam, wyglądają na nim jeszcze gorzej. Jakby nie patrzeć, stylizacja udała mi się niesatysfakcjonująco.

W poczuciu iż odarłam chłopaka z jedynego, pasującego mu stroju, postanowiłam nieco zrekompensować mu ten brak, oddając w jego posiadanie wygodny fotel, kupiony kiedyś tam na Allegro. Wiem z doświadczenia, że nie ma to jak wygodny, pluszowy fotel, słodkie kakao w kubku i kompres z psa u boku. Wtedy nawet brak fantazyjnych ciuchów wydaje się mniej istotny :)

 

Dla ciekawych - link do aukcji, gdzie można kupić taką samą lalkę: 

https://pl.aliexpress.com/item/4001157769695.html?spm=a2g0s.9042311.0.0.7e1b5c0fOXcn0l