niedziela, 22 września 2019

Coś dla ciała - WPIS ODZYSKANY

Podejmowanie decyzji „na szybko” to działanie nierozsądne i przynoszące straty. Wiem to nie od dziś, ale i tak po raz kolejny zrobiłam bezrozumnie swoje, przez co stałam się właścicielką kompletnie niepotrzebnego mi zestawu barbiowych bucików. Naklikałam bez zastanowienia na Allegro, pomyliłam aukcje, w których chciałam licytować i stało się – trzeba było łyknąć tego omyłkowego kluska z godnością.

Wijąc się z boleści (łojezu, cóżem to ja narobiła!) i jojcząc, sprawiłam, że ulitowała się nade mną dobra, fejsbookowa dusza, gotowa przejąć niechciane buty. Problem spadł z cyca i rozbił się na sto kawałków, a moje smętne stękanie gładko przeszło w kozaczenie, jakich to ja nie robię genialnych interesów, które zawsze kończą się szczęśliwie (gucio prawda!), ale co zmarnowałam sobie i sprzedawcy czasu i nerwów (odbiór osobisty w zimny, grudniowy dzień, to nie jest dobry pomysł), tego się już nie odwyrtnie.  Chyba nadszedł najwyższy czas by wyhaftować sobie makatkę z hasłem „Zanim cokolwiek zrobisz – pomyśl!”, a dla większej pewności wystrugać mały młotek i prewencyjnie  pukać się nim w głowę, gdy tylko wpłyną do niej podejrzanie nierozsądne pomysły.

Zanim rzeczone buty trafią do potrzebujących, czyli na bose lalkowe kopytka, to przez chwilę będą u mnie gościć, co daje mi asumpt do rzewnych wspomnień, bo właśnie takie pantofelki pamiętam z dzieciństwa. Eleganckie Superstary, które uśmiechały się do mnie w reklamach przed „Dobranocką”, prawie zawsze nosiły szpileczki i właśnie ten rodzaj bucików najbardziej do dziś mi się podoba. Buty na obcasie pięknie wydłużają i wyszczuplają nogi i sama chętnie bym w takich biegała, gdybym tylko umiała to robić.


1
* * *
1
* * *
1


Eleganckie pantofle to moja zadawniona zmora. Jeśli nie muszę, to w nich nie chadzam. Nigdy nie opracowałam sposobu, który pozwoliłby mi swobodnie się w nich poruszać na dłuższych dystansach. Godzina chodzenia po mieście w szpilkach oznacza dwa kolejne tygodnie nalepiania na stopy plastrów i smarowania pięt i paluchów maściami przyśpieszającymi gojenie ranek. Oczywiście najładniejsze pantofelki ścierają stopy z największą maestrią i są w stanie przeobrazić mnie z kobiety w ładnym stroju w dyszącego z bólu i frustracji nosorożca, który bez mrugnięcia okiem zamordowałby każdego, kto sprzeciwiłby się jego chęci natychmiastowego zrzucenia z nóg krępujących je imadeł. 


Zresztą weźmy takiego Jacka Torranca z filmu (i książki) „Lśnienie”. Zastanawialiście się, czemu był tak zwariowany i krwiożerczy? Ja nie muszę, bo wiem! Buty go piły, to się wścieka! 

Podobno kobiety szaleją na punkcie butów. Jeśli tak, to kiepska ze mnie przedstawicielka babstwa, bo zachwycają mnie tylko te w skali 1/6. Oczywiście, mam w szafie kilka par pełnowymiarowych, eleganckich kajaków „na wielkie okazje”, ale żeby się nimi podniecać? Nieee, na to są za nudne. Nie mam zamiłowania ani do pantofli, ani do sztybletów, ani do łapci wyplatanych z wiklinowych gałązek. Mówiąc brutalnie, buty to nie moja bajka. 


Fajny but to taki, który zdobi plastikową nóżkę i nieważne, z jakiego jest materiału, byleby dobrze wyglądał i dawał się gładko założyć na stopę. A o to, jak na złość, obecnie jest dość trudno. Namnożyło się nowych rodzajów lalek, które nie mogą wymieniać się między sobą obuwiem, ze względu na kompletnie różną wielkość i budowę nóżek. Nawet dość jednolity pod tym względem przez długie lata świat Barbie wyewoluował w końcu i wypluł z siebie stopy zupełnie płaskie i z wysokim podbiciem, stopy malutkie niczym u Japoneczki i plażowe platfusiska. I połap się tu, biedny kolekcjonerze, w tej niemożliwej do spamiętania i obucia różnorodności!


1

* * *
1

* * *
1

* * *
1

* * *
1


Jako stara skleroza nawet nie próbuję robić rozeznania w bucianej materii, a jedynie, gdy trafi się okazja kupienia większego zestawu różnorodnych pantofelków, strzelam na oślep, bo może uda się upolować coś przystające do wiecznie rosnących potrzeb. W większości przypadków są to celne strzały, choć zdarza się, że wśród trepowej gromadki trafiają się zupełnie nieprzydatne pantofelki, wyprodukowane przez przedsiębiorczych Chińczyków dla lalek o stopie mniejszej od krasnoludka. To chyba jedyne buciki, których bez żalu się pozbywam. Są tak niepraktyczne, że szkoda dla nich miejsca w szufladzie.

1

4 komentarze:

  1. ha! i mnie ogarnia obuwniczy szał
    w skali międzygalaktycznej - choć
    przeznaczony lalkowym stopom...

    a w ludziowej skali jaram się na myśl
    o kilkunastu wersjach kolorystycznych
    6-7 dziurkowych glanopodobnych/martensów

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w glanach już dawno nie chodziłam. Przesiadłam się na adidasy :P

      Usuń
  2. Ja tam objuczona dziatwą preferuję obuwie płaskie, w szczególności sportowe, które świetnie się sprawdza gdy dzieciak mi ucieka bo nagle zachciewa mu się zabawy w berka, a w niekomfortowej bliskości odbywa się ruch uliczny jak gdyby nigdy nic.

    Co się zaś tyczy lalkowych butów, o raju, jak mi szkoda, że już nie jesteś w posiadaniu tego bogactwa. Ja bym z radością pomogła Ci się pozbyć tego balastu, mnie ustawicznie brakuje butów dla moich Barbie! Te różowe żelko-buty wyglądają jak to co nosi moja Marokanka! Czas chyba przełamać niechęć do Facebooka, otrzepać z kurzu profil i dołączyć do jakiejś lalkowej społeczności.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepiej do grupy poświęconej Barbie. Jest taka jedna, przyjemna grupa: BARBIE PL - kolekcjonerzy i miłośnicy :)

      Usuń