Podejmowanie
decyzji „na szybko” to działanie nierozsądne i przynoszące straty. Wiem
to nie od dziś, ale i tak po raz kolejny zrobiłam bezrozumnie swoje,
przez co stałam się właścicielką kompletnie niepotrzebnego mi zestawu
barbiowych bucików. Naklikałam bez zastanowienia na Allegro, pomyliłam
aukcje, w których chciałam licytować i stało się – trzeba było łyknąć
tego omyłkowego kluska z godnością.
Wijąc
się z boleści (łojezu, cóżem to ja narobiła!) i jojcząc, sprawiłam, że
ulitowała się nade mną dobra, fejsbookowa dusza, gotowa przejąć
niechciane buty. Problem spadł z cyca i rozbił się na sto kawałków, a
moje smętne stękanie gładko przeszło w kozaczenie, jakich to ja nie
robię genialnych interesów, które zawsze kończą się szczęśliwie (gucio
prawda!), ale co zmarnowałam sobie i sprzedawcy czasu i nerwów (odbiór
osobisty w zimny, grudniowy dzień, to nie jest dobry pomysł), tego się
już nie odwyrtnie. Chyba nadszedł najwyższy czas by wyhaftować sobie
makatkę z hasłem „Zanim cokolwiek zrobisz – pomyśl!”, a dla większej
pewności wystrugać mały młotek i prewencyjnie pukać się nim w głowę,
gdy tylko wpłyną do niej podejrzanie nierozsądne pomysły.
Zanim
rzeczone buty trafią do potrzebujących, czyli na bose lalkowe kopytka,
to przez chwilę będą u mnie gościć, co daje mi asumpt do rzewnych
wspomnień, bo właśnie takie pantofelki pamiętam z dzieciństwa.
Eleganckie Superstary, które uśmiechały się do mnie w reklamach przed
„Dobranocką”, prawie zawsze nosiły szpileczki i właśnie ten rodzaj
bucików najbardziej do dziś mi się podoba. Buty na obcasie pięknie
wydłużają i wyszczuplają nogi i sama chętnie bym w takich biegała,
gdybym tylko umiała to robić.
* * *
* * *
Eleganckie
pantofle to moja zadawniona zmora. Jeśli nie muszę, to w nich nie
chadzam. Nigdy nie opracowałam sposobu, który pozwoliłby mi swobodnie
się w nich poruszać na dłuższych dystansach. Godzina chodzenia po
mieście w szpilkach oznacza dwa kolejne tygodnie nalepiania na stopy
plastrów i smarowania pięt i paluchów maściami przyśpieszającymi gojenie
ranek. Oczywiście najładniejsze pantofelki ścierają stopy z największą
maestrią i są w stanie przeobrazić mnie z kobiety w ładnym stroju w
dyszącego z bólu i frustracji nosorożca, który bez mrugnięcia okiem
zamordowałby każdego, kto sprzeciwiłby się jego chęci natychmiastowego
zrzucenia z nóg krępujących je imadeł.
Zresztą weźmy
takiego Jacka Torranca z filmu (i książki) „Lśnienie”. Zastanawialiście
się, czemu był tak zwariowany i krwiożerczy? Ja nie muszę, bo wiem!
Buty go piły, to się wścieka!
Podobno
kobiety szaleją na punkcie butów. Jeśli tak, to kiepska ze mnie
przedstawicielka babstwa, bo zachwycają mnie tylko te w skali 1/6.
Oczywiście, mam w szafie kilka par pełnowymiarowych, eleganckich kajaków
„na wielkie okazje”, ale żeby się nimi podniecać? Nieee, na to są za
nudne. Nie mam zamiłowania ani do pantofli, ani do sztybletów, ani do
łapci wyplatanych z wiklinowych gałązek. Mówiąc brutalnie, buty to nie
moja bajka.
Fajny
but to taki, który zdobi plastikową nóżkę i nieważne, z jakiego jest
materiału, byleby dobrze wyglądał i dawał się gładko założyć na stopę. A
o to, jak na złość, obecnie jest dość trudno. Namnożyło się nowych
rodzajów lalek, które nie mogą wymieniać się między sobą obuwiem, ze
względu na kompletnie różną wielkość i budowę nóżek. Nawet dość
jednolity pod tym względem przez długie lata świat Barbie wyewoluował w
końcu i wypluł z siebie stopy zupełnie płaskie i z wysokim podbiciem,
stopy malutkie niczym u Japoneczki i plażowe platfusiska. I połap się
tu, biedny kolekcjonerze, w tej niemożliwej do spamiętania i obucia
różnorodności!
* * *
* * *
* * *
* * *
Jako
stara skleroza nawet nie próbuję robić rozeznania w bucianej materii, a
jedynie, gdy trafi się okazja kupienia większego zestawu różnorodnych
pantofelków, strzelam na oślep, bo może uda się upolować coś przystające
do wiecznie rosnących potrzeb. W większości przypadków są to celne
strzały, choć zdarza się, że wśród trepowej gromadki trafiają się
zupełnie nieprzydatne pantofelki, wyprodukowane przez przedsiębiorczych
Chińczyków dla lalek o stopie mniejszej od krasnoludka. To chyba jedyne
buciki, których bez żalu się pozbywam. Są tak niepraktyczne, że szkoda
dla nich miejsca w szufladzie.
ha! i mnie ogarnia obuwniczy szał
OdpowiedzUsuńw skali międzygalaktycznej - choć
przeznaczony lalkowym stopom...
a w ludziowej skali jaram się na myśl
o kilkunastu wersjach kolorystycznych
6-7 dziurkowych glanopodobnych/martensów
Ja w glanach już dawno nie chodziłam. Przesiadłam się na adidasy :P
UsuńJa tam objuczona dziatwą preferuję obuwie płaskie, w szczególności sportowe, które świetnie się sprawdza gdy dzieciak mi ucieka bo nagle zachciewa mu się zabawy w berka, a w niekomfortowej bliskości odbywa się ruch uliczny jak gdyby nigdy nic.
OdpowiedzUsuńCo się zaś tyczy lalkowych butów, o raju, jak mi szkoda, że już nie jesteś w posiadaniu tego bogactwa. Ja bym z radością pomogła Ci się pozbyć tego balastu, mnie ustawicznie brakuje butów dla moich Barbie! Te różowe żelko-buty wyglądają jak to co nosi moja Marokanka! Czas chyba przełamać niechęć do Facebooka, otrzepać z kurzu profil i dołączyć do jakiejś lalkowej społeczności.
Najlepiej do grupy poświęconej Barbie. Jest taka jedna, przyjemna grupa: BARBIE PL - kolekcjonerzy i miłośnicy :)
Usuń