czwartek, 26 listopada 2020

Jaś i Małgosia - WPIS ODZYSKANY

Dawno, dawno temu, kiedy nasze pra-pra-pra-pra-pra-babcie i dziadkowie byli jeszcze młodzi, w pewnym lesie żył sobie drwal z rodziną. Biedna to była rodzina, ojciec ledwie zarabiał na chleb powszedni dla żony i małoletnich dziatek: Jasia i Małgosi. Frasował się co niemiara dobry człek, co zrobić, by swym dzieciom zapewnić dostatnie życie, lecz pomimo tego, że pracował ciężko, cała rodzina zawsze chodziła głodna. 

 

Tak wyglądał biedny, zmęczony życiem drwal. Jako że był to mądry życiowo człowiek, posiadł umiejętność podszywania się pod młodego, jędrnego chłopa.


Pewnej zimy, gdy ziemię ściął straszliwy mróz, w chatce biednej rodziny rozegrały się tragiczne wydarzenia. Żona drwala, przez nieuwagę wylała na siebie garnek z ukropem, oblazła ze skóry i w kilka dni zeszła z tego świata. Cała rodzina rozpaczała po starcie, lecz że ze śmiercią kobiety głód zaczął dręczyć familię jeszcze dotkliwiej (ojciec zupełnie nie znał się na gotowaniu), przeto trup nieszczęsnej niewiasty nie spoczął w ziemi, a został ogryziony z mięsa do ostatniej kosteczki.
 
Zanim odeślemy mateczkę Jasia i Małgosi w krainę aniołków, spójrzmy choć przez chwilę w jej blade liczko. Tu - jeszcze przed ugotowaniem na śmierć.
 

A gdy i tego żałosnego posiłku w chacie już nie stało, Jaś wziął do ręki siekierę i ukatrupił starego, tak by przez jakiś czas jemu i siostrze starczyło mięsa. Żylaste ono było i twarde, ale przecież dało się pociąć i ugotować w kotle. Zjadły przeto dzieci oboje rodziców i znów zaczęła im zaglądać w oczy śmierć głodowa. Postanowiły zatem, że muszą zacząć zarabiać i otworzyły w swej chatce swojej burdel dla starych zboczeńców, rozsmakowanych w urokach dziecięcego ciała. W krótkim czasie ów przybytek wszetecznej rozkoszy stał się sławny w całej okolicy, a nawet i na królewskim dworze co drugi hrabia poszeptywało jego urokach.



Jaś odziedziczył urodę po sąsiedzie.
 
Małgosia była ciut męska w wyrazie i nie uznawała noszenia staników.

Najczęstszą klientką nawiedzającą mały domek była pewna stara wiedźma, która mieszkała ponoć w chatce z piernika i słynęła z bogactwa. Czarownica owa wielce była chutliwa i na młodych chłopców zajadła, wielu w swym długim życiu na śmierć już zajeździła. Bał się biedny Jasio, że i jego los ten spotka, przeto wraz z Małgosią obmyślił, że wiedźmę ze świata tego zgładzą.


Wiedźma jeździła nocami na ożogu i nie płaciła podatków. Miała w domu czarnego kota i niesprawną lodówkę.

Gdy zbliżył się termin kolejnej wizyty niewyżytej staruchy dzieci zastawiły na nią pułapkę. W momencie, gdy wiedźma stanęła w drzwiach ich domku dziateczki spuściły jej na łeb gar wrzątku, który ukatrupił starą babę równie skutecznie, co niegdyś ich mamusię. Ze schowaniem ciała problemów nijakich nie było, dzieci rozsmakowały się już w ludzkim mięsie i z przyjemnością pożarły czarownicę.

Zbrodnia ich zostałaby niewykryta i niepomszczona, gdyby nie głupota Małgosi, która przywłaszczyła sobie złote pierścienie czarownicy i paradowała w nich po wsi. Na swoje nieszczęście Baba Jaga miała w tej wsi krewnego, bardzo brzydkiego chłopa, któremu Małgosia nigdy nie dała w pozycji „na mrówkojada”, choć bardzo ją o to prosił. On to właśnie rozpoznał pierścienie swojej zmarłej ciotuchny na ręku dziewczęcia i doniósł o tym władzom. Te zaś zwinęły dzieci do ciupy i po torturach wymogły na nich przyznanie się do winy. Karą dla małoletnich morderców było spalenie na stosie, po wcześniejszym wysłuchaniu pieśni: "Majteczki w kropeczki, łohohoho". Tak właśnie skończyła się niechlubna kariera nieszczęsnych Jasia i Małgosi.
 
Chciał "na mrówkojada", ukatrupmy dziada!
 
W roli Jasia, Małgosi i pozostałej ferajny wystąpiły różne lalki, które do tej pory nie zaznały objawienia na blogu.
Do wszystkich tych lalek na pewno jeszcze wrócę, a jakbym tego nie zrobiła, to może one wrócą do mnie.

środa, 25 listopada 2020

Czarno to widzę! - WPIS ODZYSKANY

I znów muszę zacząć od rzeczy mało chwalebnej, czyli brzydkiego uczucia zazdrości i niezaspokojonej żądzy, które lubią robić mi zamęt w głowie. Wszystkiemu winien jest serwis Flickr, co i rusz wypluwający ze swoich trzewi zdjęcia fantastycznych, trudno dostępnych zabawek, a wśród nich portret uroczej, czarniutkiej jak węgiel Steffi Love, o której nie mogę zapomnieć, choć bardzo bym chciała. Piękna lalka, która zdominowała moje myśli, wygląda tak:


Steffi AA

Czarniutka Stefka przypomina mi zamierzchłe dzieje, kiedy mieszkały u mnie dwie Simbaczki-mulatki, które bardzo lubiłam, ale nie ustrzegłam się przed ich sprzedażą. Dziś pewnie nie podjęłabym takiej decyzji i zostawiłabym je sobie wszystkie na wieczne nieoddanie, jednak u zarania zbieractwa moje wybory były podejmowane spontanicznie, bez głębszych przemyśleń, co w większości przypadków kończyło się smutnym wzdychaniem nad własną niefrasobliwością. Jednak w związku z tym, że sprawa dawno już się przeterminowała i emocje zdążyły opaść, zupełnie nie rozpaczam nad tą niechwalebną przeszłością, tym bardziej, że udało mi się odkupić Stefkę-Esmeraldę; co prawda bez oryginalnego stroju, ale za to całą i nieprzeżutą. Co do jej ubranka, to myślę, że jeszcze do mnie trafi, bo zdarza mu się wypływać na eBayowych aukcjach, a ja wiem, co to cierpliwe oczekiwanie.


Jak wygląda odzyskana „Esmeralda”? Ano tak:


1


Zostawiając temat utraconych lalek na boku, przeskoczę do zabawki, która rekompensuje mi brak pięknej Steffi z Flickr. To reprezentantka tego samego gatunku i także czarniutka, ale w mojej opinii nieco mniej urodziwa od dziewuszki w niebieskich słuchawkach.


1

Lalka została znaleziona na aukcji włoskiego kolekcjonera, który zachował ją w oryginalnym pudełku, przypiętą do macierzystej tekturki, wraz ze wszystkimi akcesoriami. Ponieważ laleczka była przymocowana do wkładki za pośrednictwem drucików, co pozwalało na jej łatwe odczepienie, a zarazem przymocowanie z powrotem, więc nie miałam żadnych wątpliwości, że choć na trochę ją uwolnię z trumny i … porządnie wytrę mokrą szmatą, aby pozbyć się drobnych, lepiących się do ciała pyłków. Nowa lalka, a taki brudas!


1


Lalka jest śliczna, oczywiście jak na stefkowe standardy, bo z klasycznymi pięknościami bitwy na urodę raczej nie wygra. Jej okrągła, melancholijna twarzyczka bardzo zyskuje w ciemnej wersji kolorystycznej. Nie wiem, czy mówi teraz przeze mnie radość z jej zdobycia, czy zwykłe chwalipięctwo, ale naprawdę widzę w niej wyjątkową ślicznotkę, choć na dobrą sprawę wcale nie różni się od swoich „białych” sióstr.


1

* * *

1


Czarna Steffi jest pierwszą lalką od firmy Simba Toys, która dotarła do mnie w tak świetnym stanie. Zazwyczaj trafiają mi się podniszczone trupki, których szybko się pozbywam, bo rozebrane i poczochrane dziecięcą ręką stanowią smętny widok i trzeba się nielicho napracować, żeby dokonać ich reanimacji. Najgorzej jest z włosami – splątany „stefowłos” nadaje się już chyba tylko do tego, żeby zamoczyć go w benzynie i przyłożyć płonącą zapałkę. Steffi świeżo wyciągnięta z pudełka to zupełnie co innego – dopiero tu widać, że te lalki to nie żadne kołtunowate kocmołuchy, a fajne zabawki „z potencjałem”.


1


Tęsknota za ciepłem lata sprawia, że uaktywniła się we mnie potrzeba zdobywania ciemnoskórych lalek. Nie tylko Steffi zasiliła w ostatnim czasie moje zbiory. Wraz z nią wkradły się też mniej prestiżowe dziewczęta, pochodzące, jak przypuszczam, z dość poślednich, klonikowych linii. Nie znam ich nazw i nie wiem nic o ich producentach, choć ufam, że w bliższej lub dalszej przyszłości natrafię na jakieś ślady ich tożsamości (w końcu Internet jest szeroki i głęboki jak ocean, gdzie kryje się niejedna, tajemnicza rybka). Sądząc po ich wyglądzie mam chyba prawo orzec, że jedna jest kopią Steffi Love, zaś druga miała wśród przodków Barbie Superstar.



1

* * *

1


Ponieważ obydwie szalenie mi się podobają, więc muszę trochę poużalać się na niską jakoś materiałów, z których je wykonano. Nie mam wątpliwości że za kilka(naście?, dziesiąt?) lat obydwie laleczki rozsypią się w proch i pył, a już na pewno ich włosy. Czesanie niby-Steffi i niby-Barbie jest niemożliwością – ich czupryny kruszą się pod każdym delikatnym dotknięciem i choć proces zniszczenia nie zaszedł jeszcze za daleko, to wyrok, mówiący że w przyszłości obie będą łysiutkie jak kolano, zapadł już dawno temu.

środa, 18 listopada 2020

Kusy i jego sługi - wpis odzyskany

Dzisiejsze dzieciaki i nastolatki, dla których krwawe horrory w telewizji i brutalne gry komputerowe to normalka, boją się chyba niewielu rzeczy. W końcu prawie wszystko już widziały, a to, z czym wielokrotnie się zetknęliśmy - powszednieje. Ludzie z mojego pokolenia mają w tej dziedzinie skromniejsze doświadczenie – w czasach naszej młodości niegrzeczne dzieci straszono jeszcze diabłem i czarownicą, tudzież tym, że „przyjdzie czarny lud z długimi, ostrymi zębami i cię do worka zabierze”. Rolę straszaka na niesfornych pełniła też przez jakiś czas czarna Wołga, ale że nie należy ona do zjawisk świata nadprzyrodzonego, dziś pominiemy ją milczeniem.


Najobfitszym źródłem przerażających historii była w mojej rodzinie babcia, która znała całą masę ścinających krew w żyłach bajek i nie miała żadnych oporów, żeby je opowiadać swoim ukochanym wnuczkom. Największą furorę wśród tych bajań robiła zawsze (ale to zawsze!) historia niegrzecznego dziecka, które nie dość, że nie chciało słuchać swojej matki, to jeszcze zdarzało mu się podnosić na nią rękę, za co zostało ukarane po śmierci. Otóż w trzy dni po pochówku na grobie dziecka zaobserwowano ciekawy fenomen – z mogiły zaczęła wystawać mała rączka. Próby jej zasypania przez grabarzy nic nie dawały, nieletni nieboszczyk nie pozwalał się pogrzebać. Dopiero rada świątobliwego człowieka pozwoliła rozwiązać problem. Aby zmarłe dziecko zaznało spokoju, należało przez trzy dni biczować wystającą z grobu rączynę cierniową miotełką. Do krwi. Bić miał zaś nie byle kto, bo matka niebożęcia. Rozwiązanie rodem z horroru!*


Na drugim miejscu plasowała się historia o diable, który, jak utwierdzała babcia, czaił się zawsze w pobliżu stołu, gdzie rodzina zasiadała wspólnie do posiłku. Piekielny gość czatował na dzieci, które nie umiały odpowiednio się zachować – jeśli majtały pod stołem nogami, to wskakiwał im na stopy i bujał się na nich jak na najwspanialszej huśtawce, jeśli zrzucały z blatu sztućce, to polerował je swoim brudnym ogonem, a gdy, nie daj Boże zdarzyło się im rozbryzgać zupę lub rozsypać ziemniaczki, to wskakiwał na stół i oblizywał wszystko co wypadło z talerzy. Przy obiedzie zawsze z ciekawością rozglądaliśmy się wkoło w poszukiwaniu piekielnika, ale nigdy się przed nami nie odkrył, ani nie potwierdził swojej bytności. Może bał się zasiadającej przy stole babci?


Na miejscu trzecim, ale wcale nie najmniej ważnym, lądowała historia o czarownicy spod łóżka. Wiedźma była zupełnie niegroźna w dzień, ale w nocy – ho! ho! – w nocy stawała się straszna. Po zapadnięciu zmroku Baba Jaga wypełzała z ukrycia i w napięciu czatowała, czy spod kołdry nie wysunie się przypadkiem dziecięca nóżka lub rączka. Jeśli się wysuwała, to czarownica miała prawo ją ukąsić lub pocałować. Oczywiście wszyscy panicznie baliśmy się tej bajkowej jędzy i jeśli ktokolwiek po przebudzeniu znalazł na swoim ciele jakaś rankę (najczęściej bywał to ślad od ukąszenia komara), to mówiło się, że we śnie został ucałowany przez Babę Jagę.


Lęk przed Babą Jagą i diabłem już dawno wywietrzał mi z głowy, ale pewna melancholijna sympatia dla tych potwornych postaci pozostała. Pewnie dlatego, gdy nadarzyła się okazja, przygarnęłam do domu potworne trio (pieszczotliwie zwane „małym sabatem”), składające się z niewymownie czarującego dżentelmena w czerwonym płaszczu oraz dwóch olśniewających dam o nieco przydługich nosach.

 

1

* * *

2 

* * *

3 

* * *

4

 

Zarówno „on” jak i „one” były kiedyś „zmechanizowane” – po naciśnięciu schowanego w rękawie guziczka, świeciły im się na czerwono oczy, z brzucha wydobywał się zgrzytliwy śmiech zaś tułów kołysał się spazmatycznie na boki. Te niewinne właściwości piekielnego towarzystwa napędziły mi kiedyś niezłego stracha. Otóż baterie, umieszczone wewnątrz zabawek, reagowały podczas burzy i pewnego razu zdarzyło się, że po uderzeniu pioruna diabelska trójca samoczynnie się uruchomiła, po czym po krótkim wybuchu szalonego śmiech rymnęła zespołowo na ziemię. Dla osoby, która boi się burzy i szczęka ze strachu zębami po każdym uderzeniu pioruna, takie dodatkowe atrakcje są ponad siły. Kusy i jego towarzyszki wystraszyli mnie tak bardzo, że wyskoczyłam po ciemku z łóżka i poleciałam wyjąc z przerażenia w poszukiwaniu pomocy do pokoju młodszej siostry**. Do dziś pamiętam jak mocno waliło mi wtedy serce.


5 

* * *

6 

* * *

7

  

Skok z półki na ziemię pozostawił na dwóch piekielnikach wyraźne ślady – diabeł ułamał sobie palec u lewej nogi, zaś większa czarownica straciła zdolność świecenia oczami i kiwania się na boki. Kilka dni później zepsuła się też jej młodsza siostra. Diabeł trzymał się stosunkowo długo, ale w końcu i on doznał trwałego uszczerbku (pewnie rozlała mu się w środku bateria). Dziś żadne z trojga nie ożywa już pod wpływem pioruna i siedzi grzecznie na półce, zbierając kurz.


8

Rawwwwwwwr, ależ jestem straszliwy! Prawdziwy książę ciemności!

*Po latach okazało się, że historia opowiadana przez babcię miała swój literacki pierwowzór – w opowieściach braci Grimm, ale kiedy byłam mała, nie mogłam o tym wiedzieć.

** Zamiast działać po głupiemu i uciekać z łóżka trzeba było użyć sprawdzonego sposobu i postawić w oknie zapaloną gromnicę, która, jak twierdziła z całym przekonaniem babcia, chroni dom przed uderzeniem pioruna i równie skutecznie odstrasza siły nieczyste.

PS. Po latach pozbyłam się piekielnego towarzystwa z domu - stwierdziłam, że nie chcę mieć pod dachem wyobrażeń ciemnych mocy, nawet jeśli robią zabawne wrażenie. Pokuśnicy poszli sobie do wielbiciela takich tematów, a ja śpię odtąd spokojniej ;)