I
znów muszę zacząć od rzeczy mało chwalebnej, czyli brzydkiego uczucia
zazdrości i niezaspokojonej żądzy, które lubią robić mi zamęt w głowie.
Wszystkiemu winien jest serwis Flickr, co i rusz wypluwający ze swoich
trzewi zdjęcia fantastycznych, trudno dostępnych zabawek, a wśród nich
portret uroczej, czarniutkiej jak węgiel Steffi Love, o której nie mogę
zapomnieć, choć bardzo bym chciała. Piękna lalka, która zdominowała moje
myśli, wygląda tak:
Czarniutka
Stefka przypomina mi zamierzchłe dzieje, kiedy mieszkały u mnie dwie
Simbaczki-mulatki, które bardzo lubiłam, ale nie ustrzegłam się przed
ich sprzedażą. Dziś pewnie nie podjęłabym takiej decyzji i zostawiłabym
je sobie wszystkie na wieczne nieoddanie, jednak u zarania zbieractwa
moje wybory były podejmowane spontanicznie, bez głębszych przemyśleń, co
w większości przypadków kończyło się smutnym wzdychaniem nad własną
niefrasobliwością. Jednak w związku z tym, że sprawa dawno już się
przeterminowała i emocje zdążyły opaść, zupełnie nie rozpaczam nad tą
niechwalebną przeszłością, tym bardziej, że udało mi się odkupić
Stefkę-Esmeraldę; co prawda bez oryginalnego stroju, ale za to całą i
nieprzeżutą. Co do jej ubranka, to myślę, że jeszcze do mnie trafi, bo
zdarza mu się wypływać na eBayowych aukcjach, a ja wiem, co to cierpliwe
oczekiwanie.
Jak wygląda odzyskana „Esmeralda”? Ano tak:
Zostawiając
temat utraconych lalek na boku, przeskoczę do zabawki, która
rekompensuje mi brak pięknej Steffi z Flickr. To reprezentantka tego
samego gatunku i także czarniutka, ale w mojej opinii nieco mniej
urodziwa od dziewuszki w niebieskich słuchawkach.
Lalka
została znaleziona na aukcji włoskiego kolekcjonera, który zachował ją w
oryginalnym pudełku, przypiętą do macierzystej tekturki, wraz ze
wszystkimi akcesoriami. Ponieważ laleczka była przymocowana do wkładki
za pośrednictwem drucików, co pozwalało na jej łatwe odczepienie, a
zarazem przymocowanie z powrotem, więc nie miałam żadnych wątpliwości,
że choć na trochę ją uwolnię z trumny i … porządnie wytrę mokrą szmatą,
aby pozbyć się drobnych, lepiących się do ciała pyłków. Nowa lalka, a
taki brudas!
Lalka
jest śliczna, oczywiście jak na stefkowe standardy, bo z klasycznymi
pięknościami bitwy na urodę raczej nie wygra. Jej okrągła, melancholijna
twarzyczka bardzo zyskuje w ciemnej wersji kolorystycznej. Nie wiem,
czy mówi teraz przeze mnie radość z jej zdobycia, czy zwykłe
chwalipięctwo, ale naprawdę widzę w niej wyjątkową ślicznotkę, choć na
dobrą sprawę wcale nie różni się od swoich „białych” sióstr.
* * *
Czarna
Steffi jest pierwszą lalką od firmy Simba Toys, która dotarła do mnie w
tak świetnym stanie. Zazwyczaj trafiają mi się podniszczone trupki,
których szybko się pozbywam, bo rozebrane i poczochrane dziecięcą ręką
stanowią smętny widok i trzeba się nielicho napracować, żeby dokonać ich
reanimacji. Najgorzej jest z włosami – splątany „stefowłos” nadaje się
już chyba tylko do tego, żeby zamoczyć go w benzynie i przyłożyć płonącą
zapałkę. Steffi świeżo wyciągnięta z pudełka to zupełnie co innego –
dopiero tu widać, że te lalki to nie żadne kołtunowate kocmołuchy, a
fajne zabawki „z potencjałem”.
Tęsknota
za ciepłem lata sprawia, że uaktywniła się we mnie potrzeba zdobywania
ciemnoskórych lalek. Nie tylko Steffi zasiliła w ostatnim czasie moje
zbiory. Wraz z nią wkradły się też mniej prestiżowe dziewczęta,
pochodzące, jak przypuszczam, z dość poślednich, klonikowych linii. Nie
znam ich nazw i nie wiem nic o ich producentach, choć ufam, że w
bliższej lub dalszej przyszłości natrafię na jakieś ślady ich tożsamości
(w końcu Internet jest szeroki i głęboki jak ocean, gdzie kryje się
niejedna, tajemnicza rybka). Sądząc po ich wyglądzie mam chyba prawo
orzec, że jedna jest kopią Steffi Love, zaś druga miała wśród przodków
Barbie Superstar.
* * *
Ponieważ
obydwie szalenie mi się podobają, więc muszę trochę poużalać się na
niską jakoś materiałów, z których je wykonano. Nie mam wątpliwości że za
kilka(naście?, dziesiąt?) lat obydwie laleczki rozsypią się w proch i
pył, a już na pewno ich włosy. Czesanie niby-Steffi i niby-Barbie jest
niemożliwością – ich czupryny kruszą się pod każdym delikatnym
dotknięciem i choć proces zniszczenia nie zaszedł jeszcze za daleko, to
wyrok, mówiący że w przyszłości obie będą łysiutkie jak kolano, zapadł
już dawno temu.