Ciekawość
to wredna małpa. Kiedy zaczyna bzyczeć nad głową jak komar, to nie ma
na nią innego sposobu, jak utłuc. Bo kiedy ukąsi, to żadne drapanie nie
pomoże – będzie się człowiek gryzł myślą o nowej lalce póki jej
porządnie nie zmaca.
Gdyby
nie ciekawość, to nie szalałabym tak z wymianą lalek w zbiorze. Rzecz
jasna część dobytku jest nietykalna (mam dość konkretną potrzebę
posiadania stałej ilości ładnych przedmiotów o humanoidalnych
kształtach), ale większość to plewy na wietrze – gdy zmieniają się
lalkowe mody, to bez pardonu wykopuję niekochane laluchony za drzwi.
Przez
ciekawość wiele razy ściągnęłam do domu lalki piękne inaczej, których
wcale nie chciałam mieć na własność. To, czego nie znamy, często wydaje
się bardziej kuszące, niż w istocie jest. Zachcianki są jak jętki
jednodniówki – latają wysoko i zdychają stadami. Moje były właśnie takie
– szybko przyszły to i szybko poszły. Tylko jak już poszły, to nie
bardzo było wiadomo zrobić z nadmiarowymi lalkami. Znaczy, wiedzieć, to
wiedziałam, tylko jakoś nikt nie chciał takiego badziewia odkupić:)
Kiedy
zaczęłam chodzić na lalkowe spotkania, to w kwestii poznawania nowości
zrobiło się dużo łatwiej. Ludzie, którzy uczestniczyli w takich fajnych
spędach, przynosili ze sobą całe góry lalek, do których ręce same się
rwały. Z możliwościami zbadania okazów, które czymś zaciekawiły, bywało
różnie. W przypadku lalek z rodziny Barbie, Pullip czy Fashion Royalty
mogłam miętosić do woli prawie wszystko co chciałam, ale jeśli chodzi o
lalki BJD, to królowało raczej podejście typu „nie dotykaj” lub „dotykaj
z wielką ostrożnością, w białych rękawiczkach”. Choć w pełni rozumiem
obawy właścicieli (bo lalka może się połamać, bo lalka może się
pobrudzić, bo lalka była droga), to jednak trudno mi stosować się do
takich zaleceń. Bez kontaktu fizycznego nie ma dla mnie zabawy. Pewnie
dlatego ręce czasami nie chcą słuchać rozkazów mózgu i rwą się do
dotykania tego, czego akurat nie wolno.
Najczęstszym
uczuciem, które pojawiało się po takich spotkaniach, był niedosyt.
Niedosyt rozmów z przyjaciółmi, wynikający z rozdwojenia uwagi pomiędzy
nich a lalki i niedosyt macania lalek, spowodowany rozmowami z
przyjaciółmi. Naturalną koleją rzeczy po powrocie do domu chciało mi się
kontynuacji i jednego i drugiego.
Jeśli
chodzi o kontakt z ludźmi, to sprawa jest prosta. Mam do dyspozycji
telefon, maile, komunikator na Facebooku i umiem z nich korzystać. Co do
lalek – no cóż, one nie podniosą słuchawki. Zresztą cała ich cenność w
tym, że można się nimi bawić.
Tu
wracam do problemu zakreślonego na początku notki – czyli „jeśli chcesz
macać do woli, to kup sobie lalę”. Niby prawda, a jednak nieprawda. Bo
jeśli nie chcesz napędzać koniunktury przemysłu zabawkarskiego, ale i
nie chcesz zrezygnować z bliższego poznania jakiegoś „plastika” czy
„żywiczniaka” to wystarczy ruszyć głową, rozejrzeć się wśród znajomych i
zaproponować któremuś czasową wymianę.
Myślę,
że nie miałabym takich obaw w przypadku osób, których nie znam
osobiście, ale spotykam się z nimi i rozmawiam w sieci. Miałam okazję
przekonać się, że to działa. Czy pamiętacie mój wpis o lalce Dazi May?
Przyjechała do mnie gości od Major Mistakes, która nigdy nie widziała
mnie na żywo, nie słyszała mojego głosu, ba, nawet nie wie jak smakuje
moja strucla makowa, a jednak wbrew zdrowemu rozsądkowi zaufała mi w
kwestii powierzenia rudego skarbu :)
Do
dziś pamiętam jak bałam się, kiedy nadobna własność Major Mistakes
jechała do mnie przesyłką pocztową. Gdyby przewoźnik zgubił paczkę lub,
nie daj boże, uszkodził, to byłby absolutny koniec świata. Nie zgubił i
chwała mu za to, ale jak wiadomo, chytre przypadki chodzą po poczcie i
czasami przywłaszczają sobie cudzą własność.
Znacznie
łatwiej jest, gdy na wymianę zgodzą się kolekcjonerzy mieszkający w tym
samym mieście. Tu już nie ma niebezpieczeństwa zagubienia lalki, a
dodatkowo dochodzi przyjemność spotkania z bliską osobą.
Ja
ten wstęp piszę, oczywiście, nie bez kozery, bo chcę pochwalić się
lalkiem przebywającym u mnie na występach gościnnych. Chłopięcie nazywa
się Tadzik i wygrało chyba wszystkie konkursy sfochanej śliczności,
jakiej do tej pory organizowano, a nawet jeśli nie wygrało, to wróżę mu,
że w roku 2017 połowa warszawskiej dzielnicy Grochów będzie mu jadła z
ręki. Obecność Tadzia zawdzięczam nieobecności Taeyanga Taichi, który
wybył z domu w calach romantycznych (czyli mówiąc wprost, pojechał do
Balbinki z Dollsforum podrywać Pullipy).
Tadzio
jest Isulem, więc już na wstępie został przejęty przez dziką bandę
Taeyangów, która ma w planach rozpuścić go jak dziadowski bicz, nauczyć
kilku soczystych przekleństw i przede wszystkim podtuczyć, bo Tadzio to
chucherko.
To
pierwszy raz, kiedy mam możliwość nacieszyć się Isulem dłużej niż kilka
godzin (aaaaa, całe dwa tygodnie!) i muszę ze smutkiem wyznać, że w
związku z tym moje niedawne ciągoty ku Dalom zupełnie wzięły w łeb.
Przez te oczy brązowe, brązowe, zwariowaaaałam!
Tadzio
jest tak słodki, że rozpływam się już na wstępie. Podoba mi się bez
zastrzeżeń i rozczula, jak wszystkie stworzenia o wielkich ślepiach (a
jak są jeszcze chuderlawe i zamorzone głodem, to już w ogóle).
Tadzio
brzuszek ma wklęśnięty (sprawdziłam!), a ponadto patrzy swoimi
ogromnymi ślepkami tak litościwie, że człowiek by się z chęcią żyletką
pociął, aby mu jeno zrobić przyjemność. A to, że robi jednocześnie
wrażenie małej i wiecznie skwaszonej zarazy, to dodatkowy czynnik
napędzający silniki mojej miłości.
Brum, brum, brum – to mruczą silniki miłości
Mieć
w domu takie rozkoszne małe gówienko to sama przyjemność, no może za
wyjątkiem momentu, kiedy trzeba będzie je oddać prawowitemu
właścicielowi. I nie ma, ani nie będzie miało znaczenia to, że do
takiego pożyczonego bąbla się człowiek przywiąże. Chyba, żeby
zawłaszczyć go przez zasiedzenie (lub zamacanie).
Mając
pięknego Tadzia na wyciągnięcie ręki zastanawiam się, czy nie dałoby
się do naszego środowiska wprowadzić tradycji lalkowej wymiany.
Przekazanie komuś swojej lalki wcale nie jest takie straszne, jeśli
uświadomi się temu człowiekowi, czego nie należy robić, żeby jej nie
zepsuć. Można w tym celu zrobić listę zakazów, choćby taką:
1. Nie dawać do zabawy dzieciom, psu, kotu i mężowi,2. Nie trzymać nad palnikiem podczas gotowania posiłku,
3. Nie używać do udrażniania rur,
4. Nie spożywać bez uprzedniego umycia pod bieżącą wodą
5. I tak dalej, i tak dalej.
Myślę,
że mało jest wśród nas osób niefrasobliwych, które pomiatałyby
pożyczonym przedmiotem. O pożyczone zazwyczaj dba się bardziej niż o
własne, prawda? Nie można jednak wykluczyć zdarzeń losowych, które jak
koty, chodzą własnymi drogami. Jeśli na lalkę ma spaść samolot z
prezydentem to nawet nawet wróż Maciej może tego nie przewidzieć, zatem
nie ma co się bać na zapas.
Aha – jeśli chodzi o tłumaczenie notki na angielski, to właśnie je utrupiłam, poprzez wywalenie pliku, na którym pracowałam, z dysku. Spróbuję odratować je na piątek, więc jeśli komuś na nim zależy, to niech zagląda przed sobotą.
dobra wymiana nie jest zła!!!
OdpowiedzUsuńmożna nacieszyć oczy i serce
gościem - ale pamiętając, by
się rozkochiwać za mocno...
Czasami wymiana cieszy bardziej niż zakup, bo półki na stałe nie obciąża ;)
UsuńIsule i Pullipy sprawiają, że serducho mi topnieje jak lody w słońcu. Od dawna marzy mi się taka jedna Alicja o miętowych włosach co po ogrodach chadza z pluszowym króliczkiem pod pachą, ale droga to panna i raczej nie dane nam będzie się spotkać.
OdpowiedzUsuńTaka wymiana to fajne rozwiązanie. Można się przekonać czy istotnie pragniemy danej lalki z siłą nieprzemożną, czy tylko nam się tak wydaje. Tylko, że nad cudzą lalką drżałabym dokładnie z tych wymienionych przez Ciebie powodów natury kuriersko-pocztowej. Zdecydowanie lepiej bym się czuła mogąc taką lalką wymienić się osobiście bez udziału osób trzecich, które nieświadome wartości materialnej i sentymentalnej przedmiotu transportowanego mogłyby dokonać nieodwracalnych szkód. Razu jednego zwróciłam uwagę pewnemu Panu pracownikowi Impostu, że raczej cudzych paczek to kopać buciorem nie wypada - akurat odbierałam w paczkomacie lalkę ...
Ojojoj, lepiej mi było, kiedy nie wiedziałam o tym kopaniu. Chociaż znam przecież i takie sytuacje, że kurier wrzucał paczki z porcelaną na podwórko przez płot.
Usuń