Wygląda na to, że od przyszłego tygodnia wracam do pracy! Nadal będziemy wraz z kolegami jeździć na dyżury, ale szczęśliwie, będzie ich więcej, niż jeden dyżur na tydzień. Jesli się człowiek mocno w sobie zaweźmie, to przełknie i pracę w domu, ale po dłuższym czasie taka robota staje się pieruńsko nużąca. Po miesiącu fedrowania w swoich czterech ścianach straciłam rozeznanie, co już mam zrobione, a co jeszcze do zrobienia. Nie umiem rozplanować sobie czasu i ląduję z robotą przed komputerem o nieludzkich porach, a potem odsypiam jak prosiak w błocie. Poza tym w chałupie jest tyle "rozpraszaczy", że czasami niemożliwe jest porządne skupienie się na zadaniach do wykonania. Normalności, wracaj!
Siedzenie w domu to także okazja do przeczesywania Internetu, a w moim przypadku - serwisu Aliexpress. Od pewnego czasu zapuszczałam tam oko, ale nie ośmielałam się robić zakupów. Przełamałam się wczoraj. Myślałam, że to będzie straszne przeżycie, swoją rangą przypominające
bitwę z setką spasionych, bekających i puszczających głośne bąki
Chińczyków, a tu - pół minuty i wszystko pozamiatane!
Powodem, dla którego ten pierwszy raz sprawiał, że tak bardzo trzęsły mi się łydki, był strach przed płatnością. Mój głupi łeb wytworzył sobie taki obrazek: ja rejestruję konto, podaję swoje dane, robię przelew, a sprytne Chińczyki na tej podstawie wykradają mi wszystkie oszczędności i polecają się na przyszłość. Okropność, prawda? Tyle, że to okropność mniemana, bo Aliexpress jest od dawna połączony z PayU i nie ma strachu, że stanie się coś tak paskudnego. Wystarczyło trochę głębiej wczytać się w politykę pieniężną tego serwisu i wiedziałabym, że Chińczyk ma wielkie oczy... No nic, lepiej późno niż wcale!
I tak pierwsze koty poszły za płoty, a ja odetchnęłam i stwierdziłam, że skoro wszystko poszło gładko, to cały ten bzdurny strach trzeba zostawić w tyle i rozejrzeć się, co tam jeszcze dają fajnego. A dają sporo i w przyjemnych cenach. Co ciekawe, spora część proponowanych produktów to wcale nie podróbki, choć i tych tam moc i zatrzęsienie.
Tu pozwolę sobie pokazać Wam, co mi wpadło w oko (oczywiście lalkowo). Jestem ciekawa, czy któryś z moich wygrzebków kogoś z Was też zainteresuje :)
Jako pierwsze oczarowały mnie lalki oryginalnej marki Monst dolls. To małe dzieciaki BJD, tyle, że wykonane nie z żywicy, a z winylu. Można je kupić na wielu serwisach, gdzie dostępne są dalekowschodnie marki. Dzieciaki sprzedawane są w fullsetach, czyli do odbiorcy docierają w kompletnym makijażu i ubranku. Zrobiły na mnie bardzo przyjemne wrażenie. Są dopracowane w najdrobniejszych szczegółach i bardzo kolorowe.
Rozglądając się dalej, głęboko zanurzyłam się (choć trafniej byłoby napisać, że pogrążyłam się) w świat Blyth i Icy, czyli podróbek lalki Blythe. Na Aliexpress można je znaleźć i w całości i w kawałkach - oddzielnie łebki, peruki, ciała, oczy, buciki i insze akcesuary. Najbliżej mojego serca podczołgały się laleczki, które sprzedawane są "w całości". Niestety ich ceny są dość słone, ale to i tak mały ułamek w porównaniu z cenami oryginalnych Blythe.
* * *
* * *
Nie byłabym sobą, gdybym nie zrobiła też przeglądu figurek akcji. Oj, oj, oj! Może nie trzeba było się za to brać, bo od razu zadurzyłam się w kilku urodziwych chłopakach i nie wiem, który z nich podoba mi się najbardziej.
Może jest to lekko zniesmaczony życiem i sprawiający na mnie niepokojące wrażenie koreański piosenkarz?
On - Chodź do mnie maleńka, dam ci to, czego nikt inny jeszcze ci nie dał ...
Ja - Dasz mi przepis na kisiel bez grudek?
On - Odejdź ode mnie żmijo ...
On - Odejdź ode mnie żmijo ...
* * *
Nie, chyba jednak nie. Bardzo drażni mnie jego skrzywiona gęba. Ale co my tam będziemy na niego patrzeć, kiedy w zasięgu są inni, do których można czule wzdychać. Jak choćby Bloodhunter, który z twarzy toczka w toczkę przypomina lubianego przeze mnie aktora, Toma Hiddlestona. Podoba mi się taki "myśliweczek". Dałabym mu chleba z masłem, ale mi kromka upadła ze stołu masłem w dół ...
* * *
* * *
Mojej uwadze nie uszedł również przystojny Padro. Kim jest i czym się zajmuje chyba lepiej nie wiedzieć, bo nie wygląda to raczej na opiekę nad dziećmi w żłobku.
* * *
* * *
Oj ładny on, szczególnie ta gładziutka i młoda gębusia :) Całowałoby się go z jęzorem, gdyby raczył wstąpić do świata żywych, pełnowymiarowych chłopów.
Nie całowałoby się za to Draculi, który i tak kocha tylko Minę Harker, więc jest już, jakby, zajęty. No i te niecodzienne gusta kulinarne, zatopione w okolicach żyły szyjnej. Ale popatrzeć sobie można i na "młodą" i na "starą" wersję krwiopijcy. A gdyby tak brać, to chyba obie, choć nieco bardziej skłaniam się ku starszej. Bardzo, ale to bardzo lubię chłopów w czerwonym.
* * *
Moja zachłanność każe mi wierzyć, że kiedyś dorobię się kolekcji składającej się z tych wszystkich wspaniałości, a tymczasem zdradzę, że idąc za aliexpressowym ciosem, zamówiłam jedną z zaprezentowanych wyżej lalek (a mówiąc bardziej precyzyjnie, główkę jednej z nich, bo na więcej to mnie stać nie było). Kto zgadnie o kogo chodzi?
Zostawiam Was z tym nierozwiązanym pytaniem, a sama idę dalej serfować po wzburzonych falach Ali. Tyle tam cudności, ze nachodzi mnie myśl by skończyć wreszcie ze zbieraniem lalek i zacząć kolekcjonować coś poważniejszego. Na przykład dizajnerskie pudełka na chusteczki do nosa ;)
* * *
* * *
Wszystkie zdjęcia, widoczne w dzisiejszej blognotce, zostały pobrane z zasobów Aliexpress.