Nie pamiętam ile razy pisałam, że najnudniejszym, najmniej wyrazistym i najpaskudniejszym matellowskim moldem jest Mackie. Zarzekałam się, że żadna Mackówna nie przekroczy progu mojego domu i święcie w to wierzyłam. Ale w końcu przyszła kryska na matyska - wraz z grupą trupków trafiła do mnie modliszkowata holidayka i nastąpiło nawrócenie - ani się spostrzegłam, a już zostałam omotana zimną urodą Mackie (można by rzec, że Mackie oplotła mnie mackami).
Po tym przełomowym wydarzeniu jeszcze trochę się wahałam i trochę boczyłam, bo jakże to tak? - ja, zadeklarowany przeciwnik mackowych twarzyczek zaczynam je lubić i co gorsza, wzrasta we mnie chęć adoptowania jednej z nich (a jeszcze lepiej - dziesięciu)?!
Ale skoro już mleko się wylało, to nie zamierzałam nad tym płakać, a tak pokierować swoje zbieracze zapędy, by było im po drodze z nowo odkrytą fascynacją. I w ten sposób trafiła do mnie złota panienka, czyli Lady luck :)
Znajomi uświadomili mnie, że z jej nabyciem spóźniłam się o ładnych kilka lat, bo tuż po wydaniu tej lalki jej ceny nie tylko nie należały do najwyższych, a wręcz oscylowały w granicy śmiesznie niskich. Na naszym rynku można ją było dostać za kwotę nie przekraczającą 70 złotych. Dziś aż trudno jest w to uwierzyć, bo, po pierwsze, jest to "gold label", czyli lalka przeznaczona dla dorosłych kolekcjonerów, a po drugie, wyższe ceny osiągają niektóre z nieruchawych współczesnych Fashionistas, które do złotki nawet się nie umywają! Nie ten poziom wykonania, nie to opakowanie, nie takie ubranka. A jednak w przeszłości pin-upowa ślicznotka była tania jak barszcz, tylko że ja się jeszcze nią wtedy nie interesowałam. Mimo wszystko - lepiej późno, niż wcale.
Lady luck jest lalką na przykładzie której można wytłumaczyć jakie Mackówny wpadają w orbitę moich zainteresowań. Miłość miłością, ale oczywiste jest to, że nie zachwycam się wszystkimi jak leci. Czar rzucają na mnie tylko te nosicielki moldu, które mogą pochwalić się wyrazistym makijażem i "kocim" okiem. Delikatne Mackie nie znalazły jeszcze drogi do mojego serca. Widać jeszcze do nich nie dorosłam :)
W przypadku "złotki" jestem w stanie zaakceptować nawet błękitny cień do powiek, którego u innej lalki bym nie zniosła. Weźmy na przykład taką Barbie-rockers. Czy jest urodziwa? Ano jest. Czy jest kolorowa i rwie oczy swoją stylistyką? Bez wątpienia. Czy zaproszę ją zatem do siebie? Oj, nie sądzę. Zanadto odstrasza mnie ciemnoniebieski cień na jej powiekach. I tak to właśnie jest - to, co u jednej chwalę, to u drugiej ganię. Starego Zgreda nie zrozumiesz i on sam też siebie nie rozumie ;)
Wyrazista uroda lubi stosowną oraz bogatą oprawę. Nie wyobrażam sobie mojej Mackówny w jakiejkolwiek innej sukni, poza złotą i bardzo opinająca jej figurę. Materiał kiecki doskonale komponuje się z krągłymi kształtami lalki, w dwójnasób podkreślając seksapil tej złotej divy.
Skoro już wszystko jest na bogato, to i kolczyki musiały być odpowiednio okazałe. Dla lalki taka ciężka, złota biżuteria, nie jest problemem, ale spróbujcie ponosić coś podobnego w realu! Ja próbowałam kiedyś paradować w podobnych kolczykach. Po kilkunastu minutach miałam wrażenie, że odpadną mi uszy. Być może za mało je trenowałam. Gdybym wyrobiła sobie w nich mięśnie, to pewnie byłabym w stanie dźwignąć każdą ciężką ozdobę, no i umiałabym latać, jak Dumbo :)
Last but not least wspomnę jeszcze o rzęsach, bo Barbie z "prawdziwymi rzęsami" wcale nie ma za dużo. Może to i dobrze, bo nie u każdej matellowskiej dziewczyny wyglądają one korzystnie. Na przykład u lalek Barbie z serii "Great eras" rzęsy dodają twarzyczkom niepotrzebnej ciężkości i powodują, że oczy wydają się wyłupiaste. Dzieje się tak dlatego, że nikt nie pomyślał by nadać im naturalny kształt, taki, jak u żywych kobiet i uformowano je równiutko, jak żywopłot, na całej długości górnej powieki. U mojej złotki rzęsy wyglądają inaczej - są przycięte w szpic, przez co nie zasłaniają, a tylko ocieniają jej przepaściste, liźnięte błękitem oczyska.
Lady luck jest lalką na przykładzie której można wytłumaczyć jakie Mackówny wpadają w orbitę moich zainteresowań. Miłość miłością, ale oczywiste jest to, że nie zachwycam się wszystkimi jak leci. Czar rzucają na mnie tylko te nosicielki moldu, które mogą pochwalić się wyrazistym makijażem i "kocim" okiem. Delikatne Mackie nie znalazły jeszcze drogi do mojego serca. Widać jeszcze do nich nie dorosłam :)
W przypadku "złotki" jestem w stanie zaakceptować nawet błękitny cień do powiek, którego u innej lalki bym nie zniosła. Weźmy na przykład taką Barbie-rockers. Czy jest urodziwa? Ano jest. Czy jest kolorowa i rwie oczy swoją stylistyką? Bez wątpienia. Czy zaproszę ją zatem do siebie? Oj, nie sądzę. Zanadto odstrasza mnie ciemnoniebieski cień na jej powiekach. I tak to właśnie jest - to, co u jednej chwalę, to u drugiej ganię. Starego Zgreda nie zrozumiesz i on sam też siebie nie rozumie ;)
Wyrazista uroda lubi stosowną oraz bogatą oprawę. Nie wyobrażam sobie mojej Mackówny w jakiejkolwiek innej sukni, poza złotą i bardzo opinająca jej figurę. Materiał kiecki doskonale komponuje się z krągłymi kształtami lalki, w dwójnasób podkreślając seksapil tej złotej divy.
* * *
Last but not least wspomnę jeszcze o rzęsach, bo Barbie z "prawdziwymi rzęsami" wcale nie ma za dużo. Może to i dobrze, bo nie u każdej matellowskiej dziewczyny wyglądają one korzystnie. Na przykład u lalek Barbie z serii "Great eras" rzęsy dodają twarzyczkom niepotrzebnej ciężkości i powodują, że oczy wydają się wyłupiaste. Dzieje się tak dlatego, że nikt nie pomyślał by nadać im naturalny kształt, taki, jak u żywych kobiet i uformowano je równiutko, jak żywopłot, na całej długości górnej powieki. U mojej złotki rzęsy wyglądają inaczej - są przycięte w szpic, przez co nie zasłaniają, a tylko ocieniają jej przepaściste, liźnięte błękitem oczyska.