Nigdy nie porwała mnie fala zachwytu nad Monster High, choć lalki, które pojawiły się w tej serii, okazały się zabawkami wizjonerskim, olśniewającymi swoim wyglądem, funkcjonalnością (świetna zginalność!) i jakością. Kolorowe straszydełka w pewnym momencie całkowicie zakasowały Barbie i jej pokrewne - były dziwne, były rozczulająco chuderlawe, no i szła za nimi kreskówka o ich przygodach, którą dało się oglądać, nawet jeśli oglądacz był osobą dorosłą.
Jasna to rzecz, że przy różnych okazjach wpadał do mnie to jeden to drugi przedstawiciel tego gatunku. Nie pamiętam dobrze dat ich przybycia, ponieważ nie czułam w związku z tym żadnych szczególnych wzruszeń. Monstra przybywały po cichu, ja także po cichu przyjmowałam ich obecność jako coś naturalnego i doszło do tego, że na przestrzeni lat lat nazbierało mi się kilku kawalerów i kilka dam. Bardzo wiele MH puściłam w dalszy obieg, a te, które zostały zaczęły pełnić w moim lalkowym zbiorze rolę wypełniacza - dopychane co jakiś czas na półki niknęły wśród mnogości innych lal. Do tej pory nie robiłam im sesji, nie przebierałam, nie próbowałam w żaden szczególny sposób ich wyeksponować, pozwalając monstrom pokrywać się kurzem i zapomnieniem. Poniższe zdjęcia są czymś na kształt skierowanych do nich przeprosin i jednocześnie pożegnaniem - wraz z pierwszym dniem lipca kolorowa grupa wybywa do innego właściciela.
Pewnym wyłomem w murze obojętności, odgradzajacym mnie od lalek MH, była przez niedługi czas Frankie Stein - przemalowaniec, ściągnięty z eBaya. Miałam nadzieję, że dzięki tej lalce spojrzę łaskawszym okiem na resztę swojej monsterkowej ferajny, ale jej przyjazd wypadł w niekorzystnym momencie. Choć cieszyłam się przez moment nową zabawką, to moje uczucia w stosunku do tych starych nie naprostowały się na "właściwą drogę". Łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a już moja, to z pewnością na jakiejś trzynogiej końskiej łachudrze z wyleniałą grzywą i ogonem.
Frankie czeka obecnie na zmiłowanie kogoś, kto chciałby ją ode mnie przejąć (można śmiało pytać o cenę i szczegóły wysyłki). Artysta, który ją przemalował nie jest jeszcze, o ile się zorientowałam, wielką potęgą w świecie repaintu i dopiero wprawia się w rzemiośle, ale jeśli tak wygląda jego praca wstępna, to wierzę, że zanim mrugnę okiem będzie błyszczał jak gwiazda na lalkowych salonach całego świata. W sieci ukrywa się pod pseudonimem Evangelismia.
Odmiana moich zapatrywań na lalki MH dokonała się dopiero za sprawą Ghoulii Yelps, która jak jej poprzedniczka, też została zrepaintowana i straszy obecnie doskonałym technicznie makijażem, wykonanym przez artystkę z Rosji, RonnikBC. Ghoulia - chuligan, oczarowała mnie momentalnie, od pierwszego wejrzenia, gdy wisiała jeszcze na eBayowej aukcji. Pierwszy rzut oka "wyrwał z mej piersi tysiąc westchnień"* co spowodowało, że zaczęłam dążyć do jak najspieszniejszego połączenia z przedmiotem afektu.
Dostać taką lalkę w ręce to jednocześnie wielki strach i wielka radość. Strach, bo jeśli, nie daj Boże, upadnie i się potłucze, to na pewno dozna uszczerbku w makijażu. Radość, bo jest tak inna od lalek z fabryki Mattel!
Wiem, że nie każdemu taki dziwotworek przypadnie do gustu. Pokazywałam już Ghoulię na jednej z grup facebookowych i choć zebrała moc pochlebnych komentarzy, to przemówiły tam i takie osoby, które zdecydowanie wolą tradycyjne monstra. Szanuję ich zapatrywania. Wszyscy mamy różną wrażliwość na to, co ładne a co brzydkie i trudno przekonać się "z marszu" do racji przeciwnej strony. Niemniej jednak, jako wielbiciele zabawkowej różnorodności, na pewno jesteśmy w stanie współodczuwać radość ze zdobyczy, które wpadają w ręce innych kolekcjonerów. Przynależność do lalkowych zbieraczy bardzo otwiera oczy na członków tej grupy i pozwala dzielić się radością, nawet jeśli jej przedmiotem jest coś, co nie do końca trafia w nasze gusta :)
Jasna to rzecz, że przy różnych okazjach wpadał do mnie to jeden to drugi przedstawiciel tego gatunku. Nie pamiętam dobrze dat ich przybycia, ponieważ nie czułam w związku z tym żadnych szczególnych wzruszeń. Monstra przybywały po cichu, ja także po cichu przyjmowałam ich obecność jako coś naturalnego i doszło do tego, że na przestrzeni lat lat nazbierało mi się kilku kawalerów i kilka dam. Bardzo wiele MH puściłam w dalszy obieg, a te, które zostały zaczęły pełnić w moim lalkowym zbiorze rolę wypełniacza - dopychane co jakiś czas na półki niknęły wśród mnogości innych lal. Do tej pory nie robiłam im sesji, nie przebierałam, nie próbowałam w żaden szczególny sposób ich wyeksponować, pozwalając monstrom pokrywać się kurzem i zapomnieniem. Poniższe zdjęcia są czymś na kształt skierowanych do nich przeprosin i jednocześnie pożegnaniem - wraz z pierwszym dniem lipca kolorowa grupa wybywa do innego właściciela.
* * *
* * *
* * *
Pewnym wyłomem w murze obojętności, odgradzajacym mnie od lalek MH, była przez niedługi czas Frankie Stein - przemalowaniec, ściągnięty z eBaya. Miałam nadzieję, że dzięki tej lalce spojrzę łaskawszym okiem na resztę swojej monsterkowej ferajny, ale jej przyjazd wypadł w niekorzystnym momencie. Choć cieszyłam się przez moment nową zabawką, to moje uczucia w stosunku do tych starych nie naprostowały się na "właściwą drogę". Łaska pańska na pstrym koniu jeździ, a już moja, to z pewnością na jakiejś trzynogiej końskiej łachudrze z wyleniałą grzywą i ogonem.
Frankie czeka obecnie na zmiłowanie kogoś, kto chciałby ją ode mnie przejąć (można śmiało pytać o cenę i szczegóły wysyłki). Artysta, który ją przemalował nie jest jeszcze, o ile się zorientowałam, wielką potęgą w świecie repaintu i dopiero wprawia się w rzemiośle, ale jeśli tak wygląda jego praca wstępna, to wierzę, że zanim mrugnę okiem będzie błyszczał jak gwiazda na lalkowych salonach całego świata. W sieci ukrywa się pod pseudonimem Evangelismia.
Odmiana moich zapatrywań na lalki MH dokonała się dopiero za sprawą Ghoulii Yelps, która jak jej poprzedniczka, też została zrepaintowana i straszy obecnie doskonałym technicznie makijażem, wykonanym przez artystkę z Rosji, RonnikBC. Ghoulia - chuligan, oczarowała mnie momentalnie, od pierwszego wejrzenia, gdy wisiała jeszcze na eBayowej aukcji. Pierwszy rzut oka "wyrwał z mej piersi tysiąc westchnień"* co spowodowało, że zaczęłam dążyć do jak najspieszniejszego połączenia z przedmiotem afektu.
Wiem, że nie każdemu taki dziwotworek przypadnie do gustu. Pokazywałam już Ghoulię na jednej z grup facebookowych i choć zebrała moc pochlebnych komentarzy, to przemówiły tam i takie osoby, które zdecydowanie wolą tradycyjne monstra. Szanuję ich zapatrywania. Wszyscy mamy różną wrażliwość na to, co ładne a co brzydkie i trudno przekonać się "z marszu" do racji przeciwnej strony. Niemniej jednak, jako wielbiciele zabawkowej różnorodności, na pewno jesteśmy w stanie współodczuwać radość ze zdobyczy, które wpadają w ręce innych kolekcjonerów. Przynależność do lalkowych zbieraczy bardzo otwiera oczy na członków tej grupy i pozwala dzielić się radością, nawet jeśli jej przedmiotem jest coś, co nie do końca trafia w nasze gusta :)
* * *
* * *
*Ten, kto wie skąd wzięła się fraza "wyrwać z serca tysiąc westchnień", wygrywa wirtualnego chomika :)