sobota, 19 października 2019

Szrot

Oj kochani, dziś dostaniecie nie prawdziwy wpis, a straszliwy wpiso-szrot, bo moje umiejętności wysławiania się i lepienia dających się zrozumieć zdań z nadejściem października zaczęły się uwsteczniać. Dziś chciałabym pozwolić swojemu językowi odpocząć i poczęstować Was całą kupą fotek zrobionych podczas corocznego zjazdu Dollplazy, na który na chwilę wpadłam (gwoli ścisłości była to 1 godzina i 12 minut) i szybko z niego wyleciałam.

Tu poproszę jeszcze o wyrozumiałość w związku z tym, że lalkowe towarzystwo fotografowałam komórką, a nie aparatem, więc jakość tego wszystkiego jest "taka sobie". Uznajmy że inaczej być nie mogło i pomińmy milczeniem fakt, że o zostawieniu aparatu w domu zadecydowało wyłącznie moje lenistwo (bo mi się nie chciało tachać dodatkowego kilograma).

No dobrze. Skoro coś tam wybąkałam jako wstęp, niechże w końcu zamilknę i pokażę, co widziałam na zlocie.


Pierwszą lalką, która wpadła mi w oko była ta przeurocza czekoladowa Steffioza. Mogłam ją mieć, bo sprzedawała się u koleżanki na Facebooku, alem się jak ostatnia głupia wycofała z kupna i teraz żałuję. Oczywiście do koleżanki po raz drugi w sprawie tego zakupu się nie odezwę, bo wyszłabym na totalnego głąba, co to najpierw nosem kreci, a potem na powrót się naprasza.


W kącie na kanapach rozsiadły się potwory. Nie dajcie się zwieść, że toto śpi. One tylko udają, żeby tym łacniej wgryźć się w kark jakiegoś nieszczęśnika, który da się nabrać na ich oszukańczą niewinność i pozwoli im wyssać swoją krew i wnętrzności.


J.Lo czy jakaś inna paskuda? Niezależnie kim jest ta czarna dama, to z wyrazu jej lica odczytuję nieomylnie, że sztukę zastawiania sideł na mężczyzn opanowała w stopniu mistrzowskim.


Tam z tyłu, za Kermitem, stoi jedyna lalka od firmy Tonner, której pożądam. Och, piękna Piggy! Marzę o tym, że kiedyś znajdę się na tyle blisko ciebie, by móc cię porządnie obmacać i obfotografować!

Najliczniej na spotkaniu stawiły się lalki Barbie. Fotografowałam je na początku jak leci, a potem mi się znudziło i skoncentrowałam się tylko na tych, które wywołały błysk w oku. Nie było ich dużo, wszystkiego może z 60 Barbiów, które chciałabym mieć ;)


* * *


* * *


* * *

 

* * *


* * *



Szczególną uwagę zwracał blady Daniel, który szokował beztroskim podejściem do okryć cielesnych, a ponadto chciało mu się baby.


* * *


Wśród zebranych na sali plastików, porcelanek i żywic były też takie lalki, dla których byłabym w stanie zaryzykować kradzież i odsiadkę w kiciu. Chodzi mi o przepiękne lale autorstwa Michaiła Zajkowa, mistrza hiper-realistycznych twarzy i ciał. Zdjęcia robione moim kartoflem nie są w stanie oddać rzeczywistej urody jego tworów.


Jak się zobaczy taką lalkę na żywo, to czy się chce, czy nie chce, pozostałe robią mniejsze wrażenie, choć nie sposób odmówić im urody, fantastycznej kolorystyki i stylowych strojów.


* * *


* * *


* * *


* * *

* * *


* * *


* * *


* * *


* * *


* * *


* * *


* * *


* * * 


* * *


* * *


* * *


* * *


* * * 


* * * 



A tutaj na potwierdzenie że tam byłam, miód i wino piłam, na wszystko własnymi oczami ślepiłam i zdrowo do domu wróciłam (z taką sama grupą z jaką wyruszyłam), fotografia końcowa moich własnych paskud:


Dla dociekliwych: napis na karteczce głosił - "Szukam męża i satynowych pantofelków w rozmiarze 43"

Do widzenia Pamelo, witaj Szprotko! - WPIS ODZYSKANY

Zacznę od tego, że nie pamiętam, abym w dzieciństwie choć raz miała okazję widzieć laleczkę Pamela love od Simby. Pamelki nie miała żadna z moich koleżanek, a w telewizji jej nie reklamowano, nie było więc skąd pobrać informacji o istnieniu takiej lalki. Oświecenia doznałam dopiero w wieku dorosłym, kiedy sentyment do zabawek z dzieciństwa już dawno okrzepł i niemożliwe było wciągnięcie Pamelek w orbitę zadawnionych fascynacji. Dlatego, kiedy przyjechała do mnie z grupą lalek pierwsza taka Calineczka, ani się nią jakoś specjalnie nie zachwyciłam, ani nie wzruszyłam. Przyjęłam jej obecność jako okazję do bliższego przyjrzenia się tym niewielkim dziewuszkom, nie obarczoną przymusem włączenia laleczki do swoich zbiorów.


1

Choć w buziaku Pameli rysuje się odległe podobieństwo do twarzy vintagowych lalek Sindy, od których panny Love wzięły swoją urodę, to jednak jej rysy są na tyle odmienne w stosunku do oryginałów, że nie da się jej zakwalifikować jako bliskiej krewniaczki ślicznych dziewcząt od Pedigree. Mam wrażenie, że twarze Pamelek są w większości przypadków niedookreślone, spłycone i rozmyte, przez co laleczki bardziej przypominają mi małe kosmiciątka niż dziewczynki. Nie umiem doszukać się w ich tycich buźkach rysu melancholii, tak bardzo charakterystycznego dla Sindy – zamiast niego odczytuję zagniewanie i złość.


3

* * *

4

Pamelka rozbraja mnie swoją naburmuszoną miną. Spogląda w bok z taką intensywnością, jakby zobaczyła tam ducha albo poborcę abonamentu telewizyjnego. Skąd tyle surowości w takiej drobinie? Może złości się dlatego, że trafiła do osoby, która jej nie docenia?


6
* * *

5

Wyraz buźki ma Pamela nie najszczęśliwszy, ale ciało – bardzo fajne. Jak przystało na baletnicę może wykonywać różne (w miarę) skomplikowane figury gimnastyczne.


2


Giętkość i wysportowanie nie uratują jednak laleczki przed usunięciem z domu, tym bardziej, że w ostatnich dniach wprowadziła się do mnie zupełnie nowa i problematyczna panienka, a skoro jedna „wpadła”, to druga musi „wypaść” (chcę zachować równowagę w przyrodzie i liczebności żeńskiego stada, rozumiecie, prawda?). Dzieweczka, która „wygryzła” Pamelę jest porośnięta sierścią i pazurzasta, wąsata, ogoniasta i jest najprawdziwszym podrzutkiem, którego ktoś nocną porą ciepnął za furtkę. Taka klasyczna sytuacja – jest już późno i cicho, a tu ktoś dzwoni ci namolnie do furtki. Ty wyfruwasz przed dom w piżamie, ze szczoteczką do zębów w zapienionym pysku, szpetnie klnąc pod nosem, a kiedy dolatujesz na miejsce gdzieś na końcu ulicy cichnie echo biegnącego człowieka, zaś tuż pod twoimi nogami zaczyna piszczeć małe i chude gówienko. I nie ulituj się tu człowieku nad taką włochatą bidą!


Szprotka jest bardzo rezolutnym i żwawym kocim glutkiem, który panicznie boi się psów, za to ludzi traktuje jak swoją rodzinę biologiczną. Mam nadzieję, że w przyszłości polubi się z moją psiną, na którą na razie bardzo się boczy, co oznajmia wymownie głośnym syczeniem i fukaniem.






Kocilla jest w domu zaledwie trzeci dzień, a już zdążyła poniszczyć kwiaty doniczkowe, rozsmakować się w kablach od laptopa, pobić się i pogodzić z pluszowym misiem, będącym ulubioną psią zabawką, nasiusiać na dywan w przedpokoju i obczaić, że lodówka to bardzo pożyteczny sprzęt domowy, który kryje w swoim wnętrzu różne smakołyki. Jak to z nią dalej będzie, Pan Bóg raczy wiedzieć, ale myślę, że wesoło. Pewne jest tylko jedno – dziewucha będzie nazywać się Szprotka. Co prawda bardziej pasowałoby do niej imię „Sikadło”, ale tu wtrąciła się rodzina, która kategorycznie sprzeciwiła się moim zapędom nazwotwórczym


Nikt za to nie sprzeciwiał się dokumentowaniu kociejstwa w różnych ważkich sytuacjach życiowych. Oskar mi za to nie grozi, co najwyżej pacnięcie łapą. Jeśli kto ciekawy, to zapraszam do zapuszczenia oka w poniższy link. UWAGA – filmikowi towarzyszy muzyka. Przed kliknięciem podregulujcie głośność w komputrach

https://www.magisto.com/album/video/MDo-BgJOQ0A5PnEBDmEwCXt6?l=vsm&o=w&c=e

Życiem rządzi przypadek - WPIS ODZYSKANY

Dzisiejsza notka miała być o lalce Adele Makeda, ale nie będzie, bo z winy zepsutego aparatu nie miałam jak zrobić jej zdjęć. To oznacza, że Adele musi zaczekać, a tymczasem na blogu polansują się Betty teen, które zdążyłam swego czasu uwiecznić, gwoli czego mam ich fotki „w zapasie” na komputerze  Jak to się mówi – przypadek zrządził!

Z Betty teen jest jak z pchłami – jak już wlezie na ciebie jedna, to w niedługiej przyszłości pojawią się i następne. Nie bardzo się przed tym bronię, bo strasznie je lubię i żałuję każdej, którą nieopatrznie puściłam kiedyś w świat.

Choć Betty teen można zdybać coraz rzadziej, to jednak od czasu do czasu pojawiają się jeszcze w sprzedaży. Prawdą jest, że są to najczęściej laleczki w stanie przeżutym i strawionym, ale nawet takie ściągają moją uwagę. Betty to dla mnie lalkowy synonim słowa „kawaii”, oznaczającego rzeczy śliczne, niewinne, puszyste, słodkie i co tam jeszcze można wymyślić, mając przed oczami malutkie szczeniaczki i kotki.

Do tej pory uzbierała mi się ośmioosobowa grupa Betek i tworów betkopodobnych, przy czym jedna z lalek zjechała na włości w swoim oryginalnym pudełku :)

Pierwszą i najulubieńszą spośród grona tych laleczek jest dla mnie najskromniejsza z nich. Jej jakość łka i kwili jak małe dziecię, któremu duży i zły człowiek zabrał cukierek. Firma „Tong” poskąpiła jej wszystkiego co można – śliczna (acz bardzo rzadko rootowana) główka osadzona jest na wydmuszkowym ciele. Wszystko to razem leciutkie jak puszek – mógłby porwać ją pierwszy lepszy powiew wiatru. A jednak jej twarzyczka wynagradza wszelkie niedostatki jakościowe. Zdecydowanie najładniejsza Betty, jaka kiedykolwiek do mnie trafiła.


1


Mam w swoich zbiorach i inne Betty-blondynki – wszystkie z wyższej półki cenowej, z „porządnym” ciałem i włosami, ale szczerze mówiąc żadna z nich nie ma szans zagrozić mojej ulubienicy. Są kochane i śliczne, ale czasami skromna niezapominajka pachnie piękniej niż róża ogrodowa :)


3

* * *

4

* * *

1

Co ciekawe, w przypadku ciemnowłosych Betty nie mam zdecydowanej faworytki. Lubię je wszystkie po równo. To zupełnie tak, jakby kolor włosów wywoływał u mnie reakcję jak u psów Pawłowa – widok brunetki automatycznie wyzwala endorfiny <3


5

* * *

4


W swojej zbieraninie znalazłam trochę miejsca i dla lalek nie będących oryginalnymi zabawkami od Tong (i M&C), które jednak bezsprzecznie wyszły z matryc, używanych do produkcji Betty. To laleczki regionalne, sprzedawane turystom w charakterze suwenirów, odziane w stroje charakterystyczne dla danej szerokości i długości geograficznej. Na naszym rynku trafiają się rzadko. Myślę, że sprzedawcy nie są zainteresowani bezimiennymi laleczkami o ciemnej skórze. Pewnie nie mają na nie wielu nabywców.


6

* * *

6

* * *

7

* * *

7

Marzy mi się, że do grona zaprezentowanego powyżej, dołączy kiedyś lalka „BABIE”, będąca naszym krajowym klonem Betty teen. Choć szanse jej odnalezienia zamykają się w setnych procenta, to wierzę, że gdzieś w Polsce stoi samotny magazyn z zabawkami z poprzedniej epoki, w którym uchowało się kilka egzemplarzy, z których jeden bardzo chciałby przyjechać właśnie do mnie.