Bójta
się, bo będzie staroć! Już uraczyłam nim ludzi na grupach facebookowych
i jeszcze mi mało, więc glebnę go jeszcze i tu. Takie na mnie zrobił
wrażenie! Co to będzie, co to będzie? (suchar, rzecz jasna, ale nie
uprzedzajmy faktów).
Jakieś
pół roku temu zjechał do mnie hot tojsowski Thor. Oczywiście moja
radość była wielka i spaśna, ale nie przełożyła się zupełnie na chęć
objawienia go na blogu, bo to i fotki jakieś trzeba zawczasu strzelić i
tekst wymyślić, a trafiło akurat na taki moment, że mi się nie chciało
ani ruszać mózgownicą, ani bawić aparatem. Mówiąc wprost – zawiesiłam
się na dobre, leń mnie opanował i w mem sercu zapanowała atmosfera
tumiwisizmu, przekładająca się na ogólną bezwładność i bezczynność.
Restart
chęci do działania nastąpił z początkiem lata, kiedy dni zrobiły się
cieplejsze i dłuższe, i to dlatego w przeciągu przeszłych tygodni
sypałam wpisami w większej częstotliwości. Starałam się lalkować „na
zaś” ile tylko się dało, żeby z nadejściem jesieni z czystym sercem
(przeca wyrobiłam normę, niczym jakiś stachanowiec!) znów spowolnić
wszystkie procesy życiowe i popaść w stan lalkowej hibernacji.
Thorów, wyprodukowanych przez Hot Toys było już kilku, ale mocno obstaję przy tym, że to właśnie mój (ma największy i najtwardszy Mjolnir na dzielni)
jest najbardziej podobny z twarzy do nadzwyczaj urodziwego oryginału.
Którym mogłabym się zachwycać długo i namiętnie, bo dała mu bozia i
foremne ciało i kuśliwą twarz. No i właśnie tę piękną po męsku, odlaną w
plastiku twarz prawie udało mi się zniszczyć. A było to tak …
Wszystko
działo się w piękny, lipcowy dzień pobłogosławiony nadzwyczaj wysoką
temperaturą. Kiedy na dworze panują upały staram się schować w jak
najchłodniejsze miejsce i nie wyściubiać nosa za drzwi dopóki na dworze
nie da się swobodnie oddychać. Dlatego przed chałupę wyszłam dopiero gdy
miało się ku wieczorowi i trochę zelżał gorąc. Bardzo chciało mi się
łyknąć nieco świeżego powietrza, a przy okazji skorzystać z resztek
słońca na niebie, bo wiadomo, że najlepsze oświetlenie w chałupie nigdy
nie zastąpi żywego światła. Thor majtał mi się w jednej łapie, aparat w
drugiej. Gdybym miała więcej ręców, to może jeszcze to i owo bym
przychwyciła, ale że nie urodziłam się ani jako bogini Kali ani
ośmiornica, więc lazłam tak jak stałam.
Procedura zdjęciowania jest prosta – najsampierw stawia się modela w jakiejś korzystnej lokalizacji (na murku, na parapecie, czy w inszym miejscu gdzie dociera słońce), a później rozkracza w wygodnej pozycji, dostosowuje ustawienia w aparacie do zastanej sytuacji, po czem zagryzając z przejęcia jęzor można zacząć strzelać do wybranego obiektu seriami z obiektywu.
Tu małe pytanie: Czy często korzystacie z lalkowych stojaków? Ja z tych, co ich nie lubią, bo irytują się, kiedy fragmenty podstawek pojawiają się na zdjęciach. Wszelakoż złośliwość losu sprawia, że brak afektu do stojaków bywa przyczynkiem do tragedii, szczególnie jeśli model, biorący udział w sesji wpadnie na pomysł, że fajnie byłoby rymnąć z wysokości na jakieś twarde podłoże.
Uczucie,
kiedy jedna z twoich ulubionych figurek leci z parapetu na pysk, a ty
wiesz, że na dole jest beton, na którym rozmaże się jak skisła żaba, ale
nie dasz rady jej złapać, bo trzymasz w rękach aparat, jest tak
dojmujące, że miękną ci łydki. Widzisz już z całą wyrazistością rozmiar
nadciągającej katastrofy, a w tym czasie twój ulubiony pan figurek robi
„plask!”, twarzą do przodu, prosto na … mięciutki, owłosiony psi zadek,
który w międzyczasie umościł się po cichu pod twoimi nogami. W
rezultacie możesz westchnąć z ulgą: „Żyje! Psia dupa go ocaliła!” i
przyrzec solennie, że teraz już nigdy, przenigdy nie wyjdziesz z domu
bez stojaka.
Thor przeżył upadek bez szwanku. Pies za to dotkliwie poczuł na własnym ciele trudy lalkowania, co z oburzeniem mi wytknął, strzelając smutne miny, tuląc uszy i patrząc z wyrzutem wielkim jak Mount Everest. Co prawda foch dość szybko mu przeszedł po zadośćuczynieniowym spacerze i masowaniu dupki, ale na wszelki wypadek nie zatrzymywał się tego wieczora w lokalizacjach, gdzie coś mogłoby na niego spaść. Widać uderzenie Thorem zostawiło ślad i na zadku i na psychice.
* * *
* * *
* * *
Thor, wielce przystojny. Ale ja to wredna jestem, bo się uśmiałam z psiej przygody :) W końcu babcia mawiała " dupa nie szklanka" i pies pewnie dawno już zapomniał, a Thor cały. :)
OdpowiedzUsuńAno cały, bezpieczny i już w witrynie, NA STABILNYM STOJAKU :)
UsuńMoże nieco zagniewana mina owegoż jegomościa ale smakowity byłby wielce gdyby nie był plastikowy. Jako lalek jednak i tak stanowczo (nomen omen) chwyta za serce. Szkoda tylko, że -jako ten tonący, co brzytwy się chwyta-musiał się łapać psiej bogu ducha winnej, niczego nie spodziewającej się, poczciwej dupiny....
OdpowiedzUsuńW wersji "na żywo" faktycznie jest to piękny mężczyzna :) A pies już dawno zapomniał przygodę, dupkę ma zdrową i wesoło merdającą ogonem.
UsuńJakże ja się uśmiałam czytając przygody Thora i psiej pupy :) Rozbawiłaś mnie do łeż! Pan Figurek istotnie przystojny, z tą groźną miną bardzo mu do twarzy. Lalek jest jak ręcznie rzeźbiony, co za detale - ten zarost, linia włosów i zmarszczki! Thor jak żywy! Ja też za stojakami nie przepadam podczas fotografowania, ale jak to Mattel lubił informować na reklamach i starych pudełkach: lalka nie potrafi stać samodzielnie :)
OdpowiedzUsuńZaiste nie potrafi :) Barbie stanowią jedno z pudełkiem. Thor umie stać samodzielnie, ale jak widać z podparciem czuje się pewniej. Na wszelki wypadek nie będę już go focić bez podpórki. Strach zepsuć takiego ładnego mężczyznę.
UsuńMięśniak Imponujący!
OdpowiedzUsuństojaków dotąd się pozbywałam lekką łapką -
dopóki nie zauważyłam, że jednak rzędy lal
stojących nie dają się uskutecznić bez owych
podpórek - fakt, najczęściej mało stylowych...
U mnie stoją siła wcisku na półkę, jak szprotki w puszce :P
Usuń