niedziela, 22 września 2019

Serce to samotny myśliwy - WPIS ODZYSKANY

Jeśli wybierać się na bazar lub pchli targ, to egoistycznie i w pojedynkę, ewentualnie z członkiem rodziny, wtajemniczonym w hobby. Z koleżanką lub kolegą ze środowiska – kategorycznie „NIE”, bo wspólne zakupy z innym lalkomaniakiem są jak wyścig o nagrody – każdy chce jak najszybciej dopaść wszystkie ciekawe lalki, a czując na karku oddech „rywala”, który kroczy między stoiskami tuż przy naszym boku, zamiast cieszyć się z zakupów, człowiek leci jak petarda przed siebie, wiercąc dookoła głową i złoszcząc się, gdy to kolega znajdzie coś ciekawego.


Zakupy „solo” dają szersze pole do manewru. Nie śpiesząc się („bo mnie przyjaciel wyprzedzi”) można więcej dojrzeć i dokładniej zmacać, po czym podjąć na spokojnie decyzję o zakupie lub odłożeniu towaru z powrotem na stoisko sprzedawcy.


W myśl powyższych zasad wybrałam się dziś na jedno z popularnych, warszawskich targowisk. Wstałam rano (bo kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje) i zerkając lękliwie na niebo, które straszyło deszczowymi chmurami, pomknęłam w kierunku pchlego targu. Ludzi na bazarze było mnóstwo – zarówno sprzedawców jak i kupujących. Lalek też całkiem sporo, z tym że większość natrętnie współczesnych lub przynależących do niezbyt lubianej przeze mnie serii „Equestria girls”. Wśród rozłożonych na kocykach rupieci można było także wypatrzeć całkiem dużo Steffi love starszego typu (pekińczyk) i lalek-szmacianek. U jednego sprzedawcy mignął mi także PRL-owski murzynek, którego jednak nie zdecydowałam się zabrać ze sobą ze względu na horrendalnie wysoką cenę.


Przyznaję z ukontentowaniem, że (za pominięciem murzynka) zakupy całkiem się udały – upolowałam pięć lalek za łączną kwotę 11 złotych. Wszystkie dzisiejsze zdobycze to barbiowate. Cztery z nich nie mają jeszcze dość śmiałości, by się tu zaprezentować, przechodzą bowiem kurację kremem Benzacne (do ich rekonwalescencji na bank przyczynili się nieletni makijażyści, hołdujący prastarym tradycjom upiększania zabawek przy pomocy długopisu), więc pokażę Wam laleczkę numer 5, jedyną niezniszczoną członkinię upolowanej dziś gromadki.


 1


Blondyna, która próbuje czarować niebieskimi oczami z powyższego zdjęcia, to klon Barbie z lat 80 – znany szerzej pod nazwą SANDY. To bardzo charakterystyczna osobistość, pieczętująca się ekscentrycznym, wieczorowym makijażem (zabójcze cienie do powiek + szminka czerwona jak maki na Monte Cassino) i oddana strojom oraz fryzurom z epoki wczesnej Majki Jeżowskiej. Mówiąc krótko – gwiazda wielkiego formatu! Nawet kształt jej brwi krzyczy o tym, że to niezwykłe zjawisko na lalkowym nieboskłonie



5


Nie wiem jaki splot okoliczności sprawił, że tak wielka dama znalazła się na kocyku sprzedającego „mydło i powidło” dziadka, ale dobrze się stało, bo trafiła stamtąd do mojej przepastnej torby, a później pod prysznic, na kaloryfer i przed obiektyw aparatu.


6


Serce mi łka i kwiczy z żalu, że przed rozpoczęciem foto-sesji musiałam drastycznie skrócić jej włosy, ale stopień pokudłania był tak wysoki, że w grę wchodziły już tylko dobrze naostrzone nożyczki. Sandy mają okropnej jakości włosy, porównywalne z czuprynami Betty teen. Ich kudełki można tylko podziwiać, bo czesane – niemiłosiernie się puszą i zbijają w kołtuny, na które nie pomaga ani porządna odżywka do włosów, ani olejek arganowy, ani nawet modlitwa do Aleksandra Macedońskiego, słynnego pogromcy węzła gordyjskiego. Moja Sandy nie miała wyboru – musiała pożegnać się z plątaniną na głowie na rzecz bardziej nowoczesnej i znacznie krótszej fryzury.


4


Sukienkę i buty zostawiłam jej za to oryginalne, bo i jedne i drugie były w świetnym stanie. Nie wiem, czy jest to strój firmowy Sandy, ale mam podejrzenia, że mogłam trafić full-set. Pamięć podpowiada mi, że w młodości widziałam lalki w podobnych wdziankach. Stuprocentowej pewności, rzecz jasna, mieć nie mogę, ale i tak zawierzę instynktowi, który każe wierzyć, że moja Sandy właśnie tak wyglądała po zejściu z taśmy produkcyjnej.


3



Za tydzień jadę na kolejny bazar, szukać lalkowego szczęścia. Z góry przepraszam, że nikogo z sobą nie zabiorę, ale tak to już jest, że niedobrze czuję się podczas polowania z nagonką. Serce to samotny myśliwy, a Stary Zgred to samotny łowca okazji :)


2

* * *

7


I jeszcze drobny dopisek z ostatniej chwili (18.05.2017, godzina 20:36). Właśnie znalazłam zdjęcie bliźniaczej siostry mojej Sandy w sieci. W dodatku fabrycznie doczepionej do ojczystej tekturki! Co pozwala mi stwierdzić, że moja laleczka ma swój oryginalne strój. Yeeeeeeah!:

6 komentarzy:

  1. O rety ona wygląda jak pewien klonik, którego kupno przed laty wymogłam na mamie, bo podobała mi się żółta sukienka lalki. Uszyta była z lureksu i miała amerykański dekolt, u dołu rozkloszowana, dwuwarstwowa. Warstwa wierzchnia była biała, prześwitująca i wzorzysta. Były też żółte czy tam białe klapeczki na szpilce, ale za małe na Barbie. Samą lalkę pamiętam jak przez mgłę, bo rozpadła mi się w rękach zaraz po rozpakowaniu, ale miała takie właśnie zginalne rączki z dziurkami. Buzia lalki też wygląda dziwnie znajomo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyżby Sandy? Nie powinna była się rozpaść, bo to dość solidne lalki, ale kto wie?

      Usuń
  2. Wiesz, co.. ludzie utyskują na te połyskujące nitki we włosach a mnie się one od zawsze podobają! Sandy to lalka na piątkę, ale za te nitki to nawet i na szóstkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale tylko w nowych egzemplarzach! U starych nielitościwie się plączą i kruszą.

      Usuń