Kończąc
2017 rok chciałabym podzielić się z Wami najradośniejszym lalkowym
wydarzeniem z ostatnich 365 dni, które utwierdziło moją wiarę, że uparte
dążenie do celu pozwala dojść do rezultatów, nawet jeśli w powszechnej
opinii są one mało realne. Otóż dzięki życzliwości dobrego człowieka z
Facebooka mogłam pożyczyć na jakiś czas Mini Fleur – zabawkę, której
wszędzie wyglądałam przez ostatnie siedem lat, a która wydawała się
wspomnieniem, które nigdy do mnie nie wróci. Tym samym mogę zamknąć
krucjatę poszukiwawczą i spokojnie odetchnąć – możliwość dotknięcia
maleńkiej Fleurki świetnie uspokoiła dawne tęsknoty.
Dwa poprzednie wpisy na temat tej lalki-widma znajdują się pod poniższymi adresami:
Zanim
pokażę Wam maleństwo, za sprawą którego wybuchła wielka radość, pozwolę
sobie napisać kilka słów o jego antenatach, tak bowiem się składa, że
Mini Fleur jest zapomnianym klonikiem bardzo popularnej, matellowskiej
serii „The Littles”.
„The
Littles” zadebiutowali na rynku w latach 80-tych. Seria składała się z
kilku laleczek, tworzących rodzinę – byli w niej tatuś i mamusia, oraz
gromadka dzieci, a wszyscy oni drobniutcy i malusieńcy, bo w skali 2 i
1/2. Laleczki można było nabyć w opakowaniach, zawierających świetne
mebelki. W sprzedaży był też domek, zdolny pomieścić całą rodzinę. W
naszym kraju te maleństwa nie były popularne – chyba ich do nas w ogóle
nie sprowadzano. Natomiast zachodni kolekcjonerzy pamiętają te laleczki
bardzo dobrze, zresztą są one nadal dostępne w serwisach takich jak eBay
czy Etsy.
W sieci nie ma o nich zbyt dużo informacji, ale mimo to znalazłam świetny wpis na blogu u angielskojęzycznej koleżanki: https://ostrobogulation.com/2010/10/21/mattel-the-littles-dollhouse/
Zachęcam Was do wizyty i obejrzenia jej zdjęć – dziewczyna zebrała nie
tylko cały komplet najważniejszych postaci lecz posiada też w swych
zbiorach piękny i bogato wyposażony domek. Jest na co popatrzeć!
Tymczasem i ja pokażę u siebie jak wyglądali Maluśkiewicze, posiłkując się zdjęciami z serwisu http://www.vecchigiocattoli.it i z eBaya
Miłe maluszki, prawda? Nie zostało ich obecnie zbyt dużo – stąd ich ceny na eBayu przyprawiają o zawrót głowy.
Nasi
lokalni przedsiębiorcy pokusili się o sklonowanie the Littles i
przeszczepili te laleczki na polski grunt pod nazwą „Mini Fleur”. Tak
przynajmniej utkwiły one w pamięci kolegów – lalkozbieraczy. Dowodu, w
postaci opakowania, gdzie wyszczególnione byłyby nazwy producenta i
produktu, nie udało mi się odszukać w formie zdjęcia. Dlatego muszę
zawierzyć wspomnieniom znajomych lalkowiczów i przyjąć, że nasza kopia
Maluśkiewiczów rzeczywiście miała na imię, jak wspomniałam wyżej.
Mini
Fleur była ubogą krewną amerykańskich laleczek. Przede wszystkim nie
miała swojej rodziny – ani „męża” ani „dzieci”. Z jakiegoś powodu
sklonowano wyłącznie jedną członkinię rodziny Littles’ów. Sądząc po
kształtach Fleur musiała być to jedna z młodszych, dziewczęcych
latorośli.
Fleur
robiono na szybko. Świadczy o tym zarówno jakość samej lalki jak i jej
stroju. Włosy wykonano z materiału przypominającego zbitą wełnę
czesankową i naklejane na główkę jak czapeczkę (u egzemplarza, który u
mnie gości włosów brak i bida świeci łysiną), zaś sukienkę stanowiło
kółeczko, wycięte z materiału, w którym wycięto otwory na szyję i
rączki. Rzecz jasna, żadna z krawędzi stroju nie była obrębiona.
Laleczka nie miała także bucików. Niedbałość przy jej wykonaniu wychodzi
z każdego kąta i aż razi. Biedny okruszek.
Twarzyczkę
malowano ręcznie, co było dość ryzykowne przy jej niewielkich
rozmiarach, bo pędzel, trzymany niewprawną dłonią, ma tendencję trochę
błądzić i niejednokrotnie wyczarowuje niezapomniane, ekstrawaganckie
makijaże.
Fleur
był „trudną” zabawką. Ze względu na zaburzone proporcje i duży ciężar
główki nie mogła samodzielnie stać ani siedzieć. Dodatkowo, ze względu
na słabą jakość gumy, której użyto na jej odlanie, była wybitnie podatna
na uszkodzenia, a jeśli się ktoś nią bawił zbyt intensywnie, to lalka
szybko kończyła w kawałkach.
Mini
Fleur wydaje się być naszą krajową osobliwością, której popularność nie
przedarła się poza granice Polski. Próbowałam rozpytać się o nią u
kolegów z innych krajów (Rosja, Litwa, Ukraina, Włochy, Czechy,
Słowacja), ale zupełnie o niej nie słyszeli, choć znane są im inne lalki
naszej produkcji.
pamiętam ten wpis...
OdpowiedzUsuń