Na
początku roku wzięłam udział w kilku akcjach na eBayu, prowadzonych
wielowątkowo przez tego samego sprzedawcę. W związku z tym, że nie
kontrolowałam ich przebiegu w dostatecznie wnikliwy sposób, przegapiłam
moment, w którym należało „sypnąć groszem” i udało mi się wygrać tylko w
jednej z nich.
W aukcji, którą gapowato odpuściłam, był do zdobycia zestaw laleczek z serii Dazzle dolls, wydawanych przez Mattel w latach 1981 – 1983. Laleczki Dazzle to miniaturki 30-centymetrowych Barbie, które, tak jak ich większe koleżanki, przeznaczone były do tego, by je czesać, przebierać i .. kupować jak najwięcej, kompilując kolorową i wesołą kolekcję. Wśród dóbr, które miały zatopić życie lalek Dazzle w luksusie, były zestawy ubranek, mebelki i rozkładany domek. Dazzletki miały także swojego czworonożnego ulubieńca – konika Blaze’a oraz (last but not least) dwóch adoratorów – Ace’a i Glint’a, noszących nietwarzowe, staroświecko skrojone marynarki i różniących się od siebie kolorem identycznie odlanych, plastikowych fryzur (blond i brąz).
Laleczki
Dazzle występowały w dwóch „gatunkach”, które łatwo było rozpoznać na
podstawie moldu twarzy. Ich buziaki to pomniejszone wersje całuśnej
Steffie i poczciwego Superstara. Na moje oko rysy Steffie nieco lepiej
sprawdziły się po zminimalizowaniu. Twarz Superstara zatraciła wraz z
pomniejszeniem swoją koronną cechę – to jest promienny uśmiech (przez
niektórych zwany wyszczerzem). Dazzletki-Superstarki uśmiechają się z
zamkniętymi ustami, bo z jakiegoś powodu (pewnie chodzi o ograniczenia
techniczne), producent zapomniał nałożyć białą farbę na ich ząbki. Niby
małe niedopatrzenie, a z wyglądu takiej mini-Barbie jednak umyka coś
charakterystycznego. Zresztą cały makijaż Dazzletek jest dość umowny. Te
kilka maźnięć pędzla, które widać na twarzach maciupków nijak się mają
do skomplikowanych make-upów ich większych odpowiedniczek. Jak widać
mała skala trochę „pobrzydza” matellowskie lalki.
Dość
jednak narzekań! Skoro w czasach, gdy produkowano te laleczki, nie
znano jeszcze technik, które umożliwiłyby bardziej staranne nałożenie
farb na ich pyszczki, to trzeba je przyjąć takie, jakimi są, bo jednak
do obrzydłych potworów to im daleko.
Szczęśliwie
mogę to naocznie stwierdzić, bo na przekór niepowodzeniu w eBayowej
aukcji i tak trafiły do mnie dwie takie panienki. Szczególnie cieszyłam
się z zapudełkowanej, ciemnoskórej Steffie o imieniu „Spangle”, którą
mogłam podziwiać mając pewność, że zupełnie niczego jej nie brakuje. Nie
powstrzymało mnie to jednak od jej wyjęcia z opakowania – chęć
dotknięcia lalki okazała się silniejsza niż podziw dla jej
świeżo-dziewiczej, pudełkowej wersji.
Blondynka,
która już trochę w życiu przeszła i dawno straciła swoje opakowanie,
została moją laleczką „podróżną”. Jej malutki rozmiar jest wprost
idealny do tego, by móc schować ją w jakimś zakamarku torby lub plecaka.
Zaś brunetka, jako panienka „z dobrego domu pudełka”, nie będzie się szwendać po świecie, lecz zagrzeje miejsce na półce obok innych przedstawicielek barbiowego rodu.
A
teraz ciekawostka. Jak sprawić, by lalki tak małe jak Dazzletki nie
zgubiły mikroskopijnych bucików? Najlepiej wmoldować je w stópki i już
można śmiało dawać stuprocentową gwarancję, że utrata obuwia lalkom
zupełnie niestraszna. Sprytne, prawda?
Dziurki w podeszwach butów pomagają zakotwiczyć lalkę na stojaku, który wygląda nieco inaczej, niż stojaki przeznaczone dla pełnowymiarowych Barbiów.
Zgubić
za to można miniaturowy grzebyk, dołączony do zestawu. Choć jest on
przeuroczy, to gadżet z niego raczej niepraktyczny. Nie ośmieliłabym się
nim czesać tych malutkich łepków. Już sobie wyobrażam co by to było,
gdybym przypadkiem wydarła choć kilka kłaczków z rzadkich, dazzletkowych
fryzurek. Ani tego zrerootować, ani ukryć. To ja już wolę dmuchać na
zimne i zostawić ich włosięta nieruszone na wieki!
Na
koniec podzielę się z Wami ciekawym linkiem. Jeśli zerkniecie, co pod
nim się chowa, odkryjecie świetną stronę, poświęconą lalkowym drobinkom,
z których wiele jest słabo znanych w naszym zakątku świata. Przyznaję
się, że spędziłam w towarzystwie tej strony bardzo przyjemne wieczory i
teraz bardziej będę zwracać uwagę na lalkowy drobiazg, który widuję
czasami na targach lub w SH.
I
jeszcze małe porównanie wielkości dwóch drobin – Spangletki i
„Paskudy”. Jak widać są równego wzrostu, choć ich głowy to zupełnie inny
kaliber.
Cudeńko.
OdpowiedzUsuńTaka śmiechowa kopia dużej lalki :)
UsuńAleż Ty masz zdobycze pod swoim dachem! ta ciemniutka ujęła me serce
OdpowiedzUsuńLubię takie małe gówienka :) Nie zajmują dużo miejsca.
UsuńNo jakie śliczniusie te miniaturki, a blondynka to trochę jak Kim Basinger wygląda.
OdpowiedzUsuńŻeby jeszcze malunek oka był precyzyjniejszy! ale czego ja chcę, toż to drobiny są. Dostatecznie trudno było wycelować pędzlem we właściwą partię twarzy, a mnie tu się detali zachciewa :P
Usuń