Znowu
w życiu mi nie wyszło. Znowu dałam się ponieść impulsowi zakupowemu i
zwlokłam do domu Sindy. Plusy są takie, że Sindy ma ciemne włosy oraz
zachowała oryginalny strój i własne pudełko – ergo, powinnam się w niej z
miejsca zakochać, ale coś w tym temacie nie klika.
* * *
Ogólnie
biorąc bardzo lubię wszelkie odmiany lalki Sindy – i te „prawdziwe” od
Pedigree i „barbiopodobne” od Hasbro i „superkolekcjonerskie” od
Tonnera. Lubię Sindy na sposób stabilny i ciepły, daleki od wrzenia,
które, jak na złość, jest wyznacznikiem tego, która lalka ma szansę się u
mnie zadomowić, a która nie bardzo.
Los
Sindy nie został jeszcze przesądzony, ale mały czorcik (pewnie Rokiś),
siedzący na moim prawym ramieniu bardzo głośno skrzeczy mi do ucha:
„Precz z nią!”, podszeptując w przerwach na wzięcie oddechu, że laleczka
wcale nie jest mi potrzebna. Potrzebna czy nie potrzebna, będzie miała
na blogu swoje pięć minut, bo szelmutka ładnie wygląda w obiektywie,
choć to „bido-wersja”, bez „prawdziwych” rzęs”.
* * *
* * *
Sindy od Pedigree, to w mojej opinii, lalka idealnie skomponowana. Nie ma w niej nic brzydkiego. Moim ulubionym szczegółem jej fizjonomii jest właściwie każdy element jej dziecinnego pyszczka, bo podoba mi się i mały, zadarty nosek i usta „w serduszko”, ale przede wszystkim podkrążone, wiecznie zmęczone oczyska.
Sindy
zachowują dla mnie urok zarówno gdy są ubrane jak i golutkie, choć
oczywiście mając wybór między wersją z pełnym oprzyrządowaniem, a bez
niego, wybiorę tę pierwszą :)
* * *
* * *
* * *
Zastanawiam
się, czy ktoś z Was zgadł, jaki zawód prezentuje dzisiejsza laleczka.
Bez bicia przyznaję się, że sama nie umiałabym tego określić na
podstawie jej stroju, który należy do … (tu fanfary, werble, tysiąc
skaczących wkoło małpek i, aby przeciągnąć chwilę oczekiwania, dwie
setki tańczących kankana Szkotów w tradycyjnych, tartanowych spódnicach) … stewardessy.
Tak, tak, ta kwietna sukienka to formalny strój aniołów pokładowych w służbie powietrznej linii BOAC.
* * *
* * *
* * *
Sindy to cudna lalka. Przy całej mojej stałości uczuć, jaką obdarzam winylówki Mattel'a, to właśnie Sindy mogłaby przełamać monotonię mojej witrynki. Jakie to słodkie stworzenie, nosek ma jak u niemowlęcia i pyszczek naburmuszony z lekka. Ja bym się jej nie pozbywała na Twoim miejscu, ależ ona ma buty!
OdpowiedzUsuńOj tak, choć Tammy są jeszcze ładniejsze. Zaraz zamieniłabym swoje Sindy na Tammy, gdyby tylko ktoś chciał uskutecznić taką wymianę.
Usuńups... miałam Tammy, wygoniłam daaawno... sorki...
OdpowiedzUsuń