sobota, 1 sierpnia 2020

Los Angeles 59





Kiepski ze mnie miłośnik współczesnych Fashionistek, oj kiepski! Co jedną zobaczę, to zaczynam na nią wyrzekać jak jakaś jędza, nie szczędząc śliny i języka. Te biedaki nic a nic mi się nie podobają, a już najbardziej trzęsie mnie, kiedy moje kaprawe ślipie padnie na jakąś korpulentną modnisię, dumnie prężącą się zza szybki oryginalnego opakowania. Po dziś dzień nie zaakceptowałam "grubinek" widząc w nich żywą reklamę nadmiernego obżarstwa i niechęci do ćwiczeń sportowych.



W swoich zbiorach mam trzy przedstawicielki Fashionistek i nie czuję żadnej potrzeby by dalej zasilać tę linię, tak więc sklepy, gdzie można spotkać te lalki na półkach, mijam obojętnie. Ciut inaczej zachowuję się, gdy chodzi o lumpeksy, no ale wiadomo - w takich przybytkach można znaleźć cuda z zamierzchłej przeszłości i nabyć je za psi grosz, aby później cieszyć się nimi i zachwycać długie lata.


Podczas ostatniego z wojaży do ciuchlandu, który odbył się zanim zaatakował nas koronawirus, trafiłam "los na loterii", czyli wygrzebałam w pojemniku z zabawkami reklamówkę z lalkami, skąd porwałam co ciekawsze egzemplarze. Wśród nich, sama nie wiem po co, zgarnęłam panienkę odzianą w kieckę, na której widniał napis "Los Angeles 59", czyli właśnie współczesną Fashionistkę. Po jakiego grzyba ją przygarnęłam - nie mam pojęcia, jako że panna "Los Angeles" niespecjalnie porwała mnie swoja urodą a jeszcze mniej stylizacją. Możliwe, że wzięłam ją zupełnie bezmyślnie, dopychając po prostu torbę do pełna.


Po przyjściu do domu i umyciu delikwentki od razu ciepnęłam ją do kosza z dziadostwem, przeznaczonym do mało szczytnego celu, jakim jest pobór narządów dla ciekawszych egzemplarzy. Brzydula miała poświęcić ciało dla ładniejszej główki, ale w końcu jej nie rozczłonkowałam, bo nie podeszła mi dla żadnej lalki kolorem. Moje zainteresowanie zdobyczą było tak nikłe, że nie zrobiłam jej nawet fotki pamiątkowej, która należy się każdemu egzemplarzowi, który czymkolwiek mnie zaciekawił. Aż mi trochę z tego powodu przykro, bo wiem, że ta lalka ma wielu fanów swojej urody, którzy widzą w niej coś, czego ja za Chiny ludowe nie dostrzegam (tu przysięgam, że się starałam!)


Rozpoczynając urlop stwierdziłam, że nie pozwolę brzydalińskiej spoczywać w spokoju na kupie innych trupów i jakoś ją zagospodaruję. Akurat naszła mnie chęć by popaćkać po jakiejś lalce, więc bez większych wyrzutów sumienia zmyłam acetonem jej oryginalny makijaż i wzięłam się do bazgrolenia. Nic gorszego niż to, co miała na twarzy nie mogłam jej w swoim przekonaniu zrobić. Najwyżej z jednej paskudy zmieniłaby się w drugą paskudę. Wielkie mi tam co!


Dobrze, że nie widzieliście mnie przy pracy! W trakcie robót malarskich klęłam jak furman, ciskałam lalką z kąta w kąt i strasznie się na niej wyżywałam, także słownie. Co nałożyłam jej na twarz jakiś ślad makijażu, to wściekałam się, że jest nie tak jak trzeba i ścierałam go do zera. Oczywiście przed przystąpieniem do malowania nie obmyśliłam co tak właściwie chciałabym w "Los Angeles" zmienić, więc malowałam na ślepo, bez żadnego planu i rozsądnej myśli z tyłu głowy. Sama sobie strzeliłam w stopę, ale u mnie zawsze tak "na wariata".


W pewnym momencie doszłam do wniosku, że matellowskiemu brzydactwu udało się mnie pokonać i już zaczęłam się obrażać na lalkę i swoje kołkowate ręce, gdy wpadł mi do głowy pomysł. A jakby tak popić ziółek! Chodziło mi oczywiście o ziółka na uspokojenie. Przeszukałam kuchenne szafki - w domu nie było ani grama melisy. W lodówce było za to piwo, więc w zastępstwie nalałam sobie kufelek. I wiecie co? Pomogło! Jak nie jestem miłośniczką piwa, tak tym razem weszło mi gładko i pięknie wyciszyło, a jednocześnie wprowadziło w chichotliwy nastrój. W rezultacie lekkiego rauszu całkiem sprawnie wzięłam się w garść i dokończyłam to, co zaczęłam. Repainter ze mnie jak z koziej dupy trąba, ale w końcu dopięłam swego i lalka zaczęła wyglądać bardziej „po mojemu”.  


Po jej przemalowaniu trochę mi ulżyło psychicznie – muszę przyznać, że rzadko doprowadzam swoje prace malarskie do końca – w większości przypadków wyrzucam je ze złością do kosza. Tym razem dałam radę i czuję się jak mistrz. Lalka nadal mi się nie podoba, ale ... w mniejszym stopniu niż poprzednio, tak więc można uznać, że operacja zakończyła się sukcesem. Na jej gębie nie widać już rażącej mnie pikselozy. Jest krzywo, ale jak to się mówi, „taki był zamysł artysty”. Niespecjalnie przeszkadza mi różna wielkość oczu i brwi. Kilka lat temu, na początku zabawy z repaintem, bardzo mnie bolało, że nie jestem w stanie namalować idealnie symetrycznych elementów na twarzy, ale dziś macham na to ręką. Po co komu potrzebne jakieś symetrie? ;)

Lalka z powrotem trafiła do pudła z trupami i już nie suszę nią sobie głowy (no, może poza faktem, że ma za dużą dolną wargę, ale to da się jeszcze zmazać i poprawić). Gdyby ktoś miał ochotę nieodpłatnie ją przejąć, może śmiało pisać na adres: stary_zgred1@gazeta.pl w celu dogadania odbioru.



* * *


* * *


* * *


19 komentarzy:

  1. Fabryczna wersja mi się podoba, ale repaint ma w sobie coś. Udana przemiana. Ja lubię współczesne Fashionistki, ale wady typu pikseloza, jedno oko wyżej a drugie niżej itp. bardzo mnie wnerwiają. Ciałko curvy lubię, bo przecież nie każdy ma idealną figurę. Kiedyś Barbie była idealna, a teraz pokazuje niedoskonałości i dla mnie to jest ok. Ale gusta są różne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem dzieckiem PRL-u, więc zdecydowanie większy sentyment mam do starych Barbie. Akurat ta lalka niespecjalnie mi podeszła, nigdy też nie podobała mi się na zdjęciach u lalkowych znajomych i chyba źle zrobiłam, że ją przygarnęłam. Może znalazłby ją w tym ciucholandzie ktoś, kto by ją bardziej docenił. No ale teraz to już tylko mogę sobie pogdybać, bo stało się

      Usuń
    2. Ja mam 16 lat i lubię Barbie z lat 80 - tych i 90 -tych i też lubię nowsze. W starszych cenię jakość i pomysłowość strojów i ładne włosy. W nowszych lubię różnorodność i niedoskonałości typy ciałko curvy. I w końcu Mattel stworzył Kena z długimi włosami. Z chęcią bym przygarnęła jakieś starsze Barbie, ale kupowanie na ebay jakoś do mnie nie przemawia ( te przesyłki i inne opłaty). Może kiedyś.

      Usuń
  2. CHCĘ, POŻĄDAM!!!
    CUDNA NA MAKSA!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo fajnie wyszła ta zmiana. Ja też nie jestem fanką Fashionistek, ale po przemalowaniu ta panna wygląda o wiele lepiej. W ogóle nie masz co narzekać, bo taki repaint to kawał dobrej roboty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Tylko trochę sobie ponarzekam, bo lubię (mam naturę typowego mruka), ale jestem zadowolona, że jest już "po". Bardzo męczyła mnie obecność tej lalki, kiedy była jeszcze w wersji fabrycznej.

      Usuń
  4. Zdolniacha z Ciebie i to jaka! Nie powiem, oryginalny makijaż jest dla mnie znośny, ale wymalowana panna jest fantastyczna! Nie wierzę, że pomogły ziółka z chmielu, bo talent albo się ma, albo nie. A Ty masz i zdecydowanie działaj dalej w tym kierunku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piwo naprawdę pomogło, bo uspokoiło. Nie lubię tego alkoholu, bo działa na mnie wybitnie usypiająco, ale od czasu do czasu pomaga na skumulowane poddenerwowanie.

      Usuń
  5. Wyszła fantastycznie! Nawet jeśli widzisz tam jakieś niedociągnięcia, to ja się nie zgadzam, dla mnie jest po prostu cudna. Ach, zaprosiłabym taką z chęcią do mojego stadka. :)
    Na to wygląda, że musisz częściej sięgać po chmielowe napoje, bo to się przekłada na cuda. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żebym ja jeszcze piwo choć trochę lubiła :P Już wytypowałam całą kupę łebków do przemalowania - podczas urlopu będę się wprawiać :)

      Usuń
    2. Gama piw jest tak szeroka, że z pewnością znajdziesz coś, co nie tylko pomoże w tworzeniu, ale i smakować będzie. xD Czekam na efekty!

      Usuń
  6. Zazdroszczę Ci luźnego podejścia do Fashek...
    Mnie podobają się te moldy i figury. Choć sztywne.

    Żal, że ja jej nie znalazłam ;-) W Kauflandzie wciąż stoi na półce i mnie kusi. Lubię różnorodność... A także te kolory.

    Twoja wersja jest bardzo ciekawa i profesjonalnie zrobiona. Z moim astygmatyzmem, nie widzę nierówności. Ja jestem spontaniczna i walczę z własnym pedantyzmem. Jeśli maluję po lalkach, to na zasadzie chlap - chlap ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fashki jakoś mnie nie uwiodły. Nie będą dla mnie lalkami kultowymi i nie będę wracać do nich z miłością za kilka lat. Są świetnym materiałem pod przemalunek, bo mają mizernie zaznaczone rysy twarzy, co pozwala poszaleć z kredkami :)

      Usuń
  7. Mi tam się podoba ten repaint. A wiele prac innych tzw. cenionych repainterów potrafi mi się nie podobać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hyhy, ale nawet za darmo nikt go nie chciał. Inka, która miała go odebrać, chyba się rozmyśliła, więc lalka poszła do pudła z niechcianymi i czeka na wydanie w większej grupie.

      Usuń
  8. No znacznie lepiej niż oryginał, który moim zdaniem jest jakiś taki płaski i nijaki. Wspaniale malujesz lalki! To przydatna umiejętność w restaurowaniu leciwych klasyków, co to mają wiele za sobą. Ja bym się nie podjęła uzupełnienia ubytków w przytartej brwi, a co dopiero całkowity repaint! Jestem pod wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Staruszek nie ruszam pędzlem - strach mi poprawiać coś, co przetrwało dziesięciolecia. Zresztą u leciwych lalek wszelkie przytarcia czy skazy mają pewien urok.

      Usuń