Mam dla Was dobrą wiadomość. Coraz bliżej święta! Coraz bliżej święta! Święta (w domyśle – Boże Narodzenie) kołaczą mi się po głowie od momentu, kiedy na dworze zaczęły się deszcze i szarówka. W związku z oziębieniem aury bardzo zachciało mi się śniegu, choinki, stołu nakrytego białym obrusem, pasterki i prezentów.
W tym poczuciu przedświątecznej atmosfery, która zawita u nas dopiero w grudniu, zrobię na blogu wrześniowe „czary-mary” i jeszcze we wrześniu zapoznam Was z bożonarodzeniową lalką „spod ciemnej gwiazdy”, czyli czarnoskórą Christie, zwiastującą koniec roku i białą zimę.
Christie jest produktem z pogranicza matellowskich epok – jej pyszczek i ciało to relikty lat 80-tych, zaś sposób nałożenia makijażu zwiastuje rok 2000. Można powiedzieć, że ta lalka to coś na kształt „starej nowości”, czyli podstarzałej modelki, przypudrowanej i zaszpachlowanej tak, by na wybiegu wyglądała na znacznie młodszą niż jest w rzeczywistości.
Lubię mold „Christie”, bo w każdej odsłonie jest sympatyczny, świetlisty i bezpretensjonalny, choć w ostatnich wypustach Fashionistek Matellowi udało się go pobrzydzić, zmieniając Christie w Neandertalczyka (mowa tu o Krystynie w sukience w kotki, straszącej swym niskim czołem i przymałymi oczkami).
Christie ma chyba najszczerszą twarz wśród matellowskich lalek i trudno mi zrozumieć, dlaczego kiedyś tak bardzo jej nie lubiłam. Przecież gdy uważnie się jej przyjrzeć, to jak na dłoni widać, że tę twarzyczkę zaprojektowała ta sama osoba, która stoi za buźką Barbie – Superstar. Ten wesoły uśmiech, uroczy nosek i wielkie oczyska od razu przywodzą skojarzenia z piękną blondynką. To, że twarz Christie przez długi czas odrzucała mnie stylistycznie, wynika z toporności jej makijaży – gros Krystyn miało wielkie, a przy tym proste graficznie ślepia, jak bohaterki jakiejś mało ambitnej artystycznie kreskówki i przez to ich buziaki nabierały ciężkości jak u starego, spasionego nad miarę mopsa.
Moja Bożonarodzeniowa Christie stawia na zerowy makijaż i nie straszy przekombinowanym strojem. Jaj największy atut to długie, lśniące włosy i zgrabne nogi, wyłaniające się z kloszowanej sukienki. Widać, że Christie świetnie wie, jaki strój perfekcyjnie podkreśla seksapil – w kiecce o takim kroju żadna kobieta nie będzie wyglądała źle, o ile tylko dobrze dobierze długość spódnicy. Sukienki na bazie koła nie tylko wyszczuplają, ale i nadają lekkości. Szkoda że moda na nie minęła już jakiś czas temu.
Christie ma jeszcze jedną cechę, która wyróżnia ją wśród innych mattelek – piękną cerę. Nie chodzi mi o to, że pozostałe Barbioszki straszą pryszczami lub ziemistością twarzy, ale to właśnie te ciemnoskóre mają milsze pyszczki i aż chce się je głaskać po tych gładkich liczkach. Muszę przyznać, że zazdroszczę Christie jej nieskazitelnej skóry – od szczenięcych lat zmagam się z pryszczatą oraz przetłuszczającą się gębą i nadal pamiętam jak bardzo wstydziłam się swojej twarzy, szczególnie w wieku dojrzewania. Bogu niech będą dzięki za silnie kryjące kosmetyki, dzięki którym można zatuszować część niedoskonałości! Gdyby nie pełne pigmentu podkłady i pudry, to chyba nie ważyłabym się wysunąć nosa z domu (i wtedy i teraz – bo problem wcale nie rozwiał się w powietrzu, ze względu na nadprodukcję hormonów, której nie da się zmniejszyć do satysfakcjonującego mnie poziomu).
Kolejną charakterystyczną cechą Christie, której tym razem wcale jej nie zazdroszczę, a niestety ją z nią dzielę, są podkrążone, „zmęczone” oczy. U lalki są to delikatne cienie pod dolną powieką, stanowiące specyfikę odlewu jej twarzyczki, u mnie – no cóż, to ciemnoszare podkowy, natychmiast kojarzące się z niewyspaniem i przemęczeniem. Ponieważ problem z podsinionymi oczami narasta z wiekiem, więc na okrągłą rocznice swoich urodzin (czterdziestą), zdecydowałam się na zabieg z użyciem kwasu hialuronowego, podawanego za pomocą igły pod skórę dolnej powieki. Decyzję o zapisaniu się na takie sztuczne „odmłodzenie oka” podejmowałam dłużej niż rok. Bardzo bałam się tej procedury, a konkretnie – momentu wkłucia. Od małego przerażają mnie igły i wszelkie działania, które są z nimi związane. Gdy byłam dzieckiem nigdy nie pozwoliłam żadnemu dorosłemu wydłubać sobie drzazgi z ranki na ręce lub nodze – już sama myśl, że ktoś mógłby gmerać w moim ciele ostrym narzędziem wywoływała u mnie paniczne szczękanie zębami. Strach przed igłami pozostał we mnie po dziś dzień, co przekłada się na spazmy przed pobieraniem krwi i zejścia podczas samej procedury. Wstyd się przyznać, ale mdleję prawie za każdym razem, gdy dochodzi do pobrania. Baba jak dąb a boi się małej igiełki! I żeby to jeszcze chodziło o ból, ale nie, to nie to! Chodzi o samo odczucie dotyku igły na skórze i zapach krwi. Już kiedy o tym myślę, robi mi się na przemian zimno i gorąco.
Drugim powodem moich obiekcji było głębokie przekonanie, że produkty użyte podczas takiej rewitalizacji to substancje pochodzenia zwierzęcego, w dodatku testowane na zwierzętach. Tu jednak czekała mnie miła niespodzianka – wiele gabinetów oferuje specyfiki pochodzenia roślinnego lub "czysta chemię", testowane na ludzkich ochotnikach. No a skoro tak, to szala przechyliła się zdecydowanie na stronę zabiegu.
Zabieg podania kwasu pod skórę okazał się straszniejszy w wyobraźni niż był w rzeczywistości. Przez cały czas miałam zamknięte oczy, aby nie obserwować jak pan doktor operuje igłą nad moją twarzą. Znieczulenie miejscowe, podane w kremie, zadziałało na tyle skutecznie, że całą procedurę odczułam jak przez mgłę. Już „po” byłam bardzo z siebie dumna i zadowolona, że w końcu zmierzyłam się z wieloletnim problemem. Czy było warto? Tak, jestem przekonana że tak. Już nie wstydzę się swoich zapadniętych oczu, okolonych pierwocinami zmarszczek. Nie stałam się nagle pięknością na modłę Angeliny Jolie i nie planuję w przyszłości innych zabiegów „upiększających”, ale jeśli zajdzie potrzeba, to z pewnością powtórzę ostrzykiwanie kwasem. Szkoda, że nie zdecydowałam się na nie nieco wcześniej, bo efekty bardzo mnie cieszą i dają psychiczny komfort.
PS. Gdyby komuś spodobała się moja Krystyna na tyle, że chciałby ją odkupić, to zapraszam na mail: stary_zgred1@gazeta.pl. Cena 100 zł + koszty wysyłki. Lalka jest w stanie idealnym, ma oryginalne, bardzo ładnie zachowane pudełko oraz wszystkie dodatki. Dopuszczam także wymianę na inną lalkę (w szczególności Kena) :)
Zgredku! kłucia też nie lubię - dlatego
OdpowiedzUsuńkilka razy poddawałam się dentystycznym
zabiegom bez znieczulania ku przerażeniu
doktorów - ale że nawet bez znieczulania
i tak odczuwam ból - no to się nie kłuję ;P
jeśli Cię zabieg (w przyszłości seria tychże)
uszczęśliwia - nic nie mam do dodania, tylko
proszę, nie zamieniaj się w E.Ming ♥
Nie, to mi nie grozi, chodziło jedynie o rozprawienie się z męczącą mnie cechą wyglądu. Innych zmian nie planuję (no, może oprócz usunięcia nieestetycznej brodawki z ręki)
UsuńChristie i mnie kiedyś się nie podobała - ale
OdpowiedzUsuńjak tylko się doń przekonałam (tak jak choćby
do Ashy) - nie potrafię i nie chcę przestać
się panienką zachwycać :)))
wczoraj Jędrkowi szpilą i pęsetą przez
OdpowiedzUsuńkwadrans wyganiałam ze stopy okruszek
szkła - wielkości główki od szpilki, w
trakcie mej ingerencji się rozcząstkował
i czułam, jak chrzęści igła w ranie - mój
stan jako "pielęgniarki" był gorszy niźli
domowego pacjenta - ale ważne, że w końcu
te drobiny zachrzęściły mi w palcach a nie
w stopie ślubnego, ufff... nigdy więcej!!!
Zgredku - od czwartku jestem wolna jako to
OdpowiedzUsuńptaszę z naciskiem na POTĘZNY NIELOT (jak
mnie ujrzysz pojmiesz wmig WAGĘ problemu)
mogę podjechać w ciągu dnia by odebrać
zmalowaną lalę i przy okazji uściskać Cię ♥
a jaki Ken wchodzi w grę?!
OdpowiedzUsuńDzielna kobita z Ciebie! Warto było? Warto! :) No! A Krysia śliczna. Bardzo mi się podoba jej odcień "skóry", taki jaśniejsza od standardu.
OdpowiedzUsuńBardzo warto. Efekt był natychmiastowy a ból znikomy. A czaiłam się do tego ostrzeliwania jak prosiak do solonych pomyj 😝
UsuńJest przepiękna - to mój ulubiony mold. Mogłabym przygarnąć wszystkie Kryśki z dawnych lat... Kusisz mnie tą lalką... :-) Co do świąt... Action i KiK mają już świąteczne stoiska :D
OdpowiedzUsuńOj, to dobrze że kuszę :) Bardzo chciałabym przerzedzić swoje półki. Pomóż, Ayu!
UsuńDobra, to ja kupuję, wysłałem maila.
OdpowiedzUsuńSuper! Zaraz odpiszę.
UsuńLubię Kryśki, a ta jest naprawdę piękna :)
OdpowiedzUsuńMnie też zachwyciła, kiedy nadeszła, ale niedługo potem mój entuzjazm upadł. Jednak się z nią pożegnamy
UsuńKrysia cudna! Zwłaszcza z tymi czerwonymi ustami. :) Muszę się powstrzymywać przed zakupem kolejnych Barbioszek, bo mi się już nie mieszczą w pudłach na półce. :) Igieł się nie boję, ale okolic oczu bym nie dała pokłuć. Podziwiam odwagę. Do zimowych świąt jakoś nie pałam entuzjazmem, za to myślę już o Halloween. :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
UsuńNie było się czego bać, a efekt jest fajny - paskudne cienie znikły. Znikły też wszystkie naddatki z portfela :P
UsuńPiękna jest ta pannica, a na Twoich zdjęciach to w ogóle zachwyca. :)
OdpowiedzUsuńKryśki to przecież rodzone siostry superstarów, muszą być piękne :)
UsuńRobisz przepiękne zdjęcia i to jest ogromny plus, choć i sama panna jest wielce urodziwa, przyznaję :)))
OdpowiedzUsuńPodziwiam Cię za decyzję w sprawie zabiegu, ale jeśli komfort psychiczny się poprawił, to dlaczego nie? 😊
Pozdrawiam serdecznie 🤗
I to jak poprawił! Kiedy za jakiś rok efekt wypełnienia będzie powoli mijał, to nie będę się zastanawiać, tylko od razu polecę na jeszcze jeden zabieg.
UsuńHaha, nie martw się, już niedługo będziesz w sklepach na półkach mogła oglądać znicze, dynie i bombki i to w tym samym czasie i obok siebie :)
OdpowiedzUsuńPiękna Krystyna, może to i dobrze, że się na nią spóźniłam, bo to kusicielka, a ja akurat zbieram kaskę na coś innego. Piękne lalki ostatnio pojawiają się w ilościach hurtowych, więc idzie mi opornie :)
Ja również nie lubię igieł, podziwiam odwagę, ja może jeszcze kilka lat potrzymam moje pandy wokół oczu i kto wie, może też się zdecyduję!
Gdzie, gdzie te piękne lalki? Chyba znów wychodzi ze mnie straszna gapa :P
UsuńSuper wieloaspektowy wpis! :-)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze: kocham mold Christie. Pierwsza Barbie, jaką otrzymałam w życiu, taki właśnie miała. Uwielbiam je w jaśniejszych wersjach, takich jak Twoja. Co do kociej Christie, zdecydowanie oceniasz ją zbyt surowo! Znam wiele starych z niższymi czołami. A małe oczy, to wszak - atut?...
Czytając o Twych doświadczeniach z krwią, powiem tyle: słaby byłby z Ciebie wampir ;-)
Poprawa urody? Zawsze: NA TAK. Skoro niedoskonałości genów i starość nam ją wykoślawiają, sprawiają, że przestajemy rozpoznawać się w lustrze, czemu nie ulepszyć, lub zrekonstruować? Tym bardziej, gdy ma się taką możliwość...
PS. W poprzednim życiu, i ja we wrześniu zaczynałam odliczać już czas do Bożego Narodzenia ;-) Faktycznie, chyba zmiana aury/temperatury, budziła takie skojarzenia.
Nic a nic nie żałuje, że poszłam się "upiększać". Nie jestem urodziwą osoba i nigdy nie byłam, ale za to nie mam ciemnych worów pod oczami! A Christie jakoś się mnie nie trzymają. wzdycham do nich, ale się nie zakochuję (a przynajmniej na razie mi się to nie przydarzyło)
Usuń