Trwa
adwent z jego wyrzeczeniami i „suchymi”, postnymi dniami. Lubię ten
okres, bo pomaga okiełznać rozbuchane apetyty (nie tylko
mięsno-czekoladowe), i świetnie przygotowuje do wybuchu bożonarodzeniowej
radości. Schlebianie swoim zachciankom to rzecz przyjemna, ale tylko do
czasu, gdy nie zorientujemy się, że wieczna pogoń za nowościami
zobojętnia na to, co mamy wprost pod nosem. Zatem, korzystając z
dobrodziejstw adwentowego wyciszenia, wstrzymałam nieustające lalkowe
polowania, koncentrując się na posiadanych zbiorach. Przecież one też są
fajne, choć opadły już z nich fajerwerki nowości.
W
związku z powyższym zadecydowałam, że najwyższy czas rozpocząć cykl
wpisów o „wykopkach archeologicznych”, czyli lalkach zamieszkujących ze
mną już szmat czasu, ale dotychczas nie rozpieszczanych ani seriami z
aparatu (fotograficznego) ani ciepłymi słowami na blogu. Przygotujcie
się, proszę, na starocie. Dziś, przykładowo, pochylimy się nad
Dzwoneczkiem z firmy Applause Inc.
O
firmie-matce Dzwoneczka nie wiem zbyt dużo. Wikipedia podpowiada, że ma
ona za sobą dość długą historię, której początki sięgają zamierzchłego
1966 roku. Firma trwa prężnie do dziś i jak u praźródeł swojego
istnienia zajmuje się zabawkotwórstwem, wypuszczając na rynek klocki,
pluszaki, plastikowe figurki, lalki, jak również zestawy
różnokształtnych ustrojstw wspomagających rozwój najmłodszych. Przekrój
jest szeroki, ale mnie interesuje tylko wąski wycinek, znaczy lalki.
Lalki
od Applause Inc. są w większości słusznych rozmiarów (skala 16′) i dość
wyraziste z twarzy. Wystarczy zrobić szybki przegląd eBaya, żeby
zauważyć, że spora część z nich emanuje obłąkańczym czarem filmowego
Jokera. Uśmiechy jak rozwarta paszcza rekina, szaleńczy wzrok,
artystycznie stargany włos. Weźmy taką Arielkę. Jej uśmiech toczka w
toczkę przypomina mi złowieszcze grymasy klauna-mordercy z filmu „To!”
Reszta
towarzystwa, sygnowanego logo Applause Inc., wcale nie wypada mniej
intrygująco. Moją faworytką jest przedziwnej urody Esmeralda – babsko
duże i tęgie, promieniujące z oczu czystym bzikiem. Jest w tej lalce coś
chorobliwego, co przywodzi mi na myśl pensjonariuszy zamkniętych
zakładów psychiatrycznych, których w dowód zasług uznano za szczególnie
niebezpiecznych.
Za
to applausowska Pocahontas jest śliczna i gdybym tylko mogła, to
wzięłabym ją do siebie, nie bacząc na to, że głowę ma nieproporcjonalnie
dużą w stosunku do reszty ciała.
Mój
Dzwoneczek wyrodził się z tej szajki dziwotworów i nie zaznał upiększeń
typu wywalone z orbit gały i wyszczerz dentystyczny. Stało się tak
najpewniej dlatego, że trudno byłoby upchnąć te okropieństwa w jej
malutkiej twarzyczce. Kiedy Panbuczek rozdawał wzrost, Dzwoneczek
stał na końcu kolejki i w związku z tym oszczędzono mu brzydoty
większych, lalkowych sióstr. Wróżeczka jest karlicą (Prawie jak Tyrion
Lannister. Osoby, które wiedzą kto zacz, mają u mnie chody) i mierzy
dokładnie tyle samo, co Skipper z lat 80-tych, choć jest nieco obfitsza w
kobiece krągłości i znacznie cięższa. Od
matellowskiej koleżanki różni się też materiałem, z którego ją wykonano
– wszystkie jej części poza głową zostały odlane z twardego plastiku,
tak więc jej zginalność jest symboliczna.
Niewielki
rozmiar sprawia, że Dzwoneczek gładko wciska się w ubranka potworów z
Monster High. Niestety ich buty już na nią nie pasują, bo stopy ma jak
kajaki i w dodatku płaskie. Nieciekawie przedstawia się też sprawa jej
włosów, które wszyte są tylko dookoła głowy, co zostawia na środku
gładki, smutny placek (którego Wam nie pokażę, żeby nie kusić do
wieczornego podjadania).
Choć
w założeniu lalka ma oddawać drobną i delikatną istotę, jej tężyzna
nijak nie przystaje do fruwającej między kwiatami wróżki. To już raczej
lekkoatletka uprawiająca jakąś wymagającą krzepy dyscyplinę sportu –
rzut młotem, rwanie ciężarów lub zapasy. Nie mogę wygnać z głowy myśli,
że mój Dzwoneczek to dziewczę po odżywkach białkowych, któremu marzy
się kariera na igrzyskach ;P
Bardzo
lubię swojego „spasionego” Dzwoneczka. Może to kwestia odruchu
warunkowego jak u psów Pawłowa – jak coś jest małe i napakowane, to
uruchamia się we mnie miłosne połączenie na trasie: oczy-serce-mózg, a
przystanki na tym szlaku mają znamienne nazwy: „Zobaczyłam”, „Zaśliniłam
się z chcicy”, „Kupiłam”, „Trzymam na półce”, „Dalej w świat nie
puszczę”.
Wszystkie zdjęcia Disneyowskich księżniczek – z eBaya!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz