Dzisiejsze dzieciaki i nastolatki, dla których krwawe horrory w telewizji i brutalne gry komputerowe to normalka, boją się chyba niewielu rzeczy. W końcu prawie wszystko już widziały, a to, z czym wielokrotnie się zetknęliśmy - powszednieje. Ludzie z mojego pokolenia mają w tej dziedzinie skromniejsze doświadczenie – w czasach naszej młodości niegrzeczne dzieci straszono jeszcze diabłem i czarownicą, tudzież tym, że „przyjdzie czarny lud z długimi, ostrymi zębami i cię do worka zabierze”. Rolę straszaka na niesfornych pełniła też przez jakiś czas czarna Wołga, ale że nie należy ona do zjawisk świata nadprzyrodzonego, dziś pominiemy ją milczeniem.
Najobfitszym źródłem przerażających historii była w mojej rodzinie babcia, która znała całą masę ścinających krew w żyłach bajek i nie miała żadnych oporów, żeby je opowiadać swoim ukochanym wnuczkom. Największą furorę wśród tych bajań robiła zawsze (ale to zawsze!) historia niegrzecznego dziecka, które nie dość, że nie chciało słuchać swojej matki, to jeszcze zdarzało mu się podnosić na nią rękę, za co zostało ukarane po śmierci. Otóż w trzy dni po pochówku na grobie dziecka zaobserwowano ciekawy fenomen – z mogiły zaczęła wystawać mała rączka. Próby jej zasypania przez grabarzy nic nie dawały, nieletni nieboszczyk nie pozwalał się pogrzebać. Dopiero rada świątobliwego człowieka pozwoliła rozwiązać problem. Aby zmarłe dziecko zaznało spokoju, należało przez trzy dni biczować wystającą z grobu rączynę cierniową miotełką. Do krwi. Bić miał zaś nie byle kto, bo matka niebożęcia. Rozwiązanie rodem z horroru!*
Na drugim miejscu plasowała się historia o diable, który, jak utwierdzała babcia, czaił się zawsze w pobliżu stołu, gdzie rodzina zasiadała wspólnie do posiłku. Piekielny gość czatował na dzieci, które nie umiały odpowiednio się zachować – jeśli majtały pod stołem nogami, to wskakiwał im na stopy i bujał się na nich jak na najwspanialszej huśtawce, jeśli zrzucały z blatu sztućce, to polerował je swoim brudnym ogonem, a gdy, nie daj Boże zdarzyło się im rozbryzgać zupę lub rozsypać ziemniaczki, to wskakiwał na stół i oblizywał wszystko co wypadło z talerzy. Przy obiedzie zawsze z ciekawością rozglądaliśmy się wkoło w poszukiwaniu piekielnika, ale nigdy się przed nami nie odkrył, ani nie potwierdził swojej bytności. Może bał się zasiadającej przy stole babci?
Na miejscu trzecim, ale wcale nie najmniej ważnym, lądowała historia o czarownicy spod łóżka. Wiedźma była zupełnie niegroźna w dzień, ale w nocy – ho! ho! – w nocy stawała się straszna. Po zapadnięciu zmroku Baba Jaga wypełzała z ukrycia i w napięciu czatowała, czy spod kołdry nie wysunie się przypadkiem dziecięca nóżka lub rączka. Jeśli się wysuwała, to czarownica miała prawo ją ukąsić lub pocałować. Oczywiście wszyscy panicznie baliśmy się tej bajkowej jędzy i jeśli ktokolwiek po przebudzeniu znalazł na swoim ciele jakaś rankę (najczęściej bywał to ślad od ukąszenia komara), to mówiło się, że we śnie został ucałowany przez Babę Jagę.
Lęk przed Babą Jagą i diabłem już dawno wywietrzał mi z głowy, ale pewna melancholijna sympatia dla tych potwornych postaci pozostała. Pewnie dlatego, gdy nadarzyła się okazja, przygarnęłam do domu potworne trio (pieszczotliwie zwane „małym sabatem”), składające się z niewymownie czarującego dżentelmena w czerwonym płaszczu oraz dwóch olśniewających dam o nieco przydługich nosach.
* * *
* * *
* * *
Zarówno „on” jak i „one” były kiedyś „zmechanizowane” – po naciśnięciu schowanego w rękawie guziczka, świeciły im się na czerwono oczy, z brzucha wydobywał się zgrzytliwy śmiech zaś tułów kołysał się spazmatycznie na boki. Te niewinne właściwości piekielnego towarzystwa napędziły mi kiedyś niezłego stracha. Otóż baterie, umieszczone wewnątrz zabawek, reagowały podczas burzy i pewnego razu zdarzyło się, że po uderzeniu pioruna diabelska trójca samoczynnie się uruchomiła, po czym po krótkim wybuchu szalonego śmiech rymnęła zespołowo na ziemię. Dla osoby, która boi się burzy i szczęka ze strachu zębami po każdym uderzeniu pioruna, takie dodatkowe atrakcje są ponad siły. Kusy i jego towarzyszki wystraszyli mnie tak bardzo, że wyskoczyłam po ciemku z łóżka i poleciałam wyjąc z przerażenia w poszukiwaniu pomocy do pokoju młodszej siostry**. Do dziś pamiętam jak mocno waliło mi wtedy serce.
* * *
* * *
Skok z półki na ziemię pozostawił na dwóch piekielnikach wyraźne ślady – diabeł ułamał sobie palec u lewej nogi, zaś większa czarownica straciła zdolność świecenia oczami i kiwania się na boki. Kilka dni później zepsuła się też jej młodsza siostra. Diabeł trzymał się stosunkowo długo, ale w końcu i on doznał trwałego uszczerbku (pewnie rozlała mu się w środku bateria). Dziś żadne z trojga nie ożywa już pod wpływem pioruna i siedzi grzecznie na półce, zbierając kurz.
Rawwwwwwwr, ależ jestem straszliwy! Prawdziwy książę ciemności!
*Po latach okazało się, że historia opowiadana przez babcię miała swój literacki pierwowzór – w opowieściach braci Grimm, ale kiedy byłam mała, nie mogłam o tym wiedzieć.
** Zamiast działać po głupiemu i uciekać z łóżka trzeba było użyć sprawdzonego sposobu i postawić w oknie zapaloną gromnicę, która, jak twierdziła z całym przekonaniem babcia, chroni dom przed uderzeniem pioruna i równie skutecznie odstrasza siły nieczyste.
PS. Po latach pozbyłam się piekielnego towarzystwa z domu - stwierdziłam, że nie chcę mieć pod dachem wyobrażeń ciemnych mocy, nawet jeśli robią zabawne wrażenie. Pokuśnicy poszli sobie do wielbiciela takich tematów, a ja śpię odtąd spokojniej ;)
O tak, bajki braci Grimm w oryginale zdecydowanie nadają się do straszenia dzieci. I dorosłych. Zresztą taki był ich cel.
OdpowiedzUsuńTrio "przeurocze". xD
Uwielbiałam i nadal uwielbiam straszne bajki. Nasze polskie nie mają sobie równych i nawet bracia Grimm przy nich bledną :)
UsuńPodobne czarownice widywałam w knajpkach stylizowanych na stare karczmy. Nazwy takich przybytków to zazwyczaj "Piekiełko" albo "Sabat", po kątach poupychane są zaś pęki suchych kwiatów i ziół. Jeśli zaś o diabły chodzi, to miło wspominam wizytę w Muzeum Diabła Polskiego. Podoba mi się ludowe wyobrażenie diabła i do dziś mam zbiór bajek, w których sprytni wieśniacy przechytrzają naiwne biesy.
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym zwiedzić diable muzeum! Zaraz idę przeszukiwać internety, żeby się o nim czegoś dowiedzieć.
UsuńZauważ, że dawniej straszenie dzieci nie było bynajmniej wyrazem okrucieństwa dorosłych, ale elementem pedagogiki. Lepiej bać się diabła czy czarownicy niż narazić się na prawdziwe niebezpieczeństwo. Uczyło też posłuszeństwa, dobrych manier, szacunku dla starszych. Co do strasznych lalek, także niechętnie je widzę w domu. Diabła kiedyś spaliłam, jedna czarownica, niezbyt straszna, wydobywana jest na Halloween. ;)
OdpowiedzUsuńMoje piekielniki trafiły do nowego domu, bo szkoda mi było je niszczyć, ale odkąd mnie nastraszyły, trochę nieswojo czułam się mając je w pobliżu.
UsuńHaha, fantastyczne lalki i wspaniała opowieść o Babci. Dziś dzieciom ogranicza się kontakt ze wszystkim co może być straszne, a przecież życie to nie same tęcze i jednorożce. Mój mąż nawet sceptycznie patrzy na Scooby Doo zastanawiając się czy to aby nie zbyt straszne dla dzieci. Ja natomiast mając 5-6 lat oglądałam z mamą horrory, bo mama jest ich wielką amatorką, ale sama boi się je oglądać. Nigdy nie miałam z tego tytułu koszmarów ani nie bałam się iść w nocy do łazienki. Lubiłam filmowe "straszydła", więc nie było sensu mnie straszyć diabłami i czarownicami, byłam z nimi obyta. Zamiast tego, ponieważ byłam strasznym niejadkiem, mama straszyła mnie szpitalem i kroplówką gdy nie chciałam jeść. Taka rzeczywistość była bardziej przerażająca od wszelakich straszydeł :)
OdpowiedzUsuńOooo, mnie też straszyli kroplówką. Bardzo się jej bałam, bo widziałam babcię podłączoną do kroplówki w szpitalu, więc wiedziałam, że groźba jest realna.
Usuń