Jeśli by wymieniać barbiowe moldy,
za którymi niespecjalnie szaleję, to na liście nielubianych twarzyczek bez
wątpienia znalazłby się buziak matellowskiej mamuśki z Heart Family. Nie jest
to, według mnie, brzydka lalka, a po prostu lalka nie wpisująca się w moją
estetykę, która zdecydowanie zbacza w stronę ostrych i drapieżnych makijaży.
Właśnie dlatego delikatna twarzyczka „mamuśki” jest u mnie na straconej
pozycji. No i na co to wpływa? Ano na to, że i tak mam u siebie dwie laleczki
reprezentujące nurt „macierzyński” u Mattela. No zupełny klops i porażka!
Pierwsza
z lalek to zakup spontaniczny, poczyniony ze względu na nietypowe miejsce
produkcji lalki, którym jest Wenezuela:
Skoro Wenezuela, to Rotoplast, a skoro Rotoplast, to lalka na sto procent różni od wydań takiego samego modelu na rynek europejski czy amerykański :) W takim przypadku jestem w stanie na chwilę przymknąć oko na to, że
dziewuszka ma typ buziaka, za którym nie przepadam.
Mamuśka
z Wenezueli trochę już w życiu przeszła, co widać po
jej wymęczonym i wymemłanym pudełku, które w dodatku jest zakurzone w środku.
Myślę, że lalka była przechowywana w warunkach, których nikt z nas nie uznałby za optymalne, co znacząco wpłynęło na jej stan fizyczny.
* * *
Biedula już nigdy nie da rady skinąć głową, gdyż
zniszczeniu uległa jej szyja – pod broda wytworzył się charakterystyczny
„kołnierz”, będący rezultatem powolnego rozkładania się materiału, z którego
sporządzono ciałko. O ile wiem, jest to bardzo powszechna przypadłość lalek,
pochodzących z terenów Ameryki Południowej, w szczególności takich, które przez
długie lata pozostawały w stanie NRFB. Plastik i wysokie temperatury to nie
jest dobre połączenie! Świetnie o tym wiemy, choć sami mieszkamy w umiarkowanej
strefie klimatycznej. A jednak i w naszej zimnej Polsce słoneczko umie robić
brzydkie psoty – na przykład nieusuwalnie odbarwiać ciała lalek, wystawionych
na jego promieniowanie. Czy dałoby radę stopić lalkowe ciało w takim stopniu, jak robi to z lalkami z drugiego końca świata? Oj, wolę nie
sprawdzać!
Niektórzy
kolekcjonerzy, obrzydzeni kołnierzem, samodzielnie go usuwają (szlifują do zera, ścinają ostrym nożem lub innym niebezpiecznym narzędziem), a zaś inni są zdania, że ta nieestetyczna narośl
stanowi cechę charakterystyczną zabawki, więc niech Bóg broni się do niej
dotykać. Jeśli chodzi o mnie – to z dziką rozkoszą zdjęłabym to paskudztwo z
ciała lalki, ale mam obawy, że podczas procedury naprawczej mogłabym bardziej
naszkodzić niż pomóc. Nigdy nie miałam drygu do robótek ręcznych i dlatego w
szkole podstawowej niewymownie
cierpiałam na zajęciach ZPT (dla niewtajemniczonych: Zajęcia
Praktyczno-Techniczne), gdzie trzeba było wykazywać się zmysłem konstruktorskim
i zręcznością dłoni. Oj, nie miałam ja na tych zajęciach wysokich ocen, nie miałam!
Na "kołnierzozę" cierpi też dzieciątko, stanowiące część lalkowego zestawu,
ale u niego to schorzenie jest zdecydowanie mniej widoczne, bo krągły
łepek skutecznie maskuje szyję.
Dobrze, że cała reszta mojej inwalidki ma się dobrze. Włosy nadal są miękkie - nie wykruszyły się ani nie zbiły w dredy. Kiecka tez daje radę, pomimo przebarwień, widocznych na jej koronkowych częściach. Na wszelki wypadek nie sprawdzałam, czy nie pofarbowała ciała mamuśki - jeśli tak się stało, to wolę o tym nie wiedzieć.
* * *
* * *
* * *
W pudełku wraz z lalkami uchował się katalog, w którym można pooglądać prześmieszne stroje dla Barbie, wytwarzane na rynek wenezuelski. Niestety nie przedstawię Wam jego całości, bo w trakcie zdjęć do dzisiejszej notki padła mi bateria w aparacie, ale zanim to się stało, uwieczniłam ten przecudny komplet:
Postaram się w skończonym czasie wrzucić katalog do skanera i jeśli ktoś z was będzie takim skanem zainteresowany, to zapraszam do kontaktu na maila.
Mamuśka z Wenezueli ma w moim domu koleżankę, przytarganą w dawnych czasach z rynku. W związku z tym, że rynkowa bida trafiła do mnie z twarzyczką pomazaną lakierem do paznokci, konieczne było całkowite usunięcie makijażu i zastąpienie go nowym. Po odświeżeniu wygląda trochę młodziej niż w wersji oryginalnej i podobno przypomina bohaterkę filmu "Igrzyska śmierci" (co wcale nie było moim zamierzeniem). Właściwie to nie wiem, dlaczego wzięłam ją do domu. Chyba zrobiło mi się jej żal i zachciało mi się być zbawczynią kolejnej "inwalidki życiowej".
Na koniec krótkie ogłoszenie sprzedażowe - gdyby ktoś z Was chciał przejąć ode mnie mamuśkę z Wenezueli, niech da znać - mimo tego, że to rzadka lalka, to nie za bardzo ją lubię (próbowałam się z nią zaprzyjaźnić, ale nie dam rady). Razem z mamuśką chętnie w gratisie odstąpię przemalowańca, bo i on specjalnie mi nie leży.
PS. Żeby nie męczyć was więcej przemalowańcami i zaspokoić swój głód na pochwały i głaskanie po główce, założyłam sobie konto na Instagramie, gdzie będę wrzucać kolejne zrepaintowane trupki. Kto ma ochotę, niech zagląda: https://www.instagram.com/stary_zgred79/?hl=pl
Obie są fajne, ale repatriowana to już bardzo mi się podoba. Zazdroszczę tych zdolności. Chętnie bym się nauczyła, ale wzrok już slaby i palce sztywne jednym słowem SKS ;)
OdpowiedzUsuńHyhy, mam jeszcze jedną zrepaintowaną mamuśkę do oddanie, więc przy okazji mogę przekazać 😋
UsuńJa mam jedną mamuśkę, ale tą w różowej kiecce. Moja panna miała lekkie życie, widać, że tuż po urodzeniu dzieciarni stwierdziła, że macierzyństwo nie jest dla niej i opuściła męża i dzieci, chcąc dbać jedynie o siebie. Plam się nie nabawiła, dziur w kiecce też, a włos lśni jak nowy. Co ciekawe, mąż tez się po latach u mnie znalazł, aczkolwiek chyba przygniotło go życie i opieka nad dzieciarnią i chyba oddał je do domu opieki, a przy tym własne ubranie... nie rozpił się, bo wygląda całkiem dobrze, ale o dziwo nawet nie chce być z mamuśką w jednym pudełku, więc jedno stoi w jednym, a ona w drugim. Co z dziećmi nie wiem może zostały sprzedane na organy, a może trafił im się ciężki los w rękach ludzkiego młodego nasienia, w każdym bądź razie słuch o nich zaginął tak jak i po ubraniu tatuśka.
OdpowiedzUsuńJa swoich nie lubię i tatuśka dla nich nie ściągnę. Niech sobie buja poza moim domem. Trzymam kciuki, że i mamuśki wylecą.
UsuńJA! JA! JA!
OdpowiedzUsuńz dziką rozkoszą
przytulę, co dasz -
choćby jutro!!!!!!
Zgredku - miałabym wtedy parkę
OdpowiedzUsuńprzelawańców od Cię - a jeśli
ew. nie pamiętasz - jestem Twoją
fanką - Tyś mi Maestro Pędzla ♥
Z początku nie lubiłam mamusiek, ale gdy przybyła do mnie Jazzie, to zmieniłam zdanie. No może nie tak do końca, ale jedną mamuśkę do siebie zaprosiłam. Więcej raczej nie zamierzam. Wenezuelka wyróżnia się czerwonymi ustami, które bardzo lubię. Szkoda, że warunki przechowywania tak ją potraktowały. A przemalowana wygląda cudnie!
OdpowiedzUsuńI ja lubię usta jak jabłuszka,ale już ich nosicielek - nie za bardzo :) Mimo wszystko lalka była dla mnie ciekawa i sprawdziła się jako dziwadełko w kolekcji.
UsuńJa kiedyś miałam, ale się pozbyłam, bo nie zaskoczyło między nami. Ta Twoja wersja lepsza.
OdpowiedzUsuńJa się dzisiaj też pozbyłam :P Nie da się nic pokochać na siłę :)
UsuńTeż mam jedną, ale niestety nos ma ukruszony. :( Twoja jest przecudna!
OdpowiedzUsuńTez tak sobie powtarzam, ale jednak jej nie lubię :(
UsuńMnie tam się te buzie bardzo podobają ^_^ Trafiają w moją estetykę lalkową. Przyznam jednak, że nowy makijaż u Twojej panny zrobił na mnie ogromne wrażenie - no zdecydowanie najlepsze wykorzystanie tej buźki. Brawo! A ta bidula z tą szyjką... Jeju, nie miałam pojęcia, że takie sytuacje się zdarzały. Raczej byłam przekonana, że gumy/plastik lalek mattelowskich z dawnych lat był odporny na tego typu reakcje. Pozdrowionka
OdpowiedzUsuńLalki produkowane na licencji Mattel w takich krajach jak Meksyk czy Hiszpania często zmagały się z problemem kołnierza. Pewnie maja trochę inny skład chemiczny od koleżanek z głównych linii produkcyjnych.
UsuńMi buzia pierwszej barbie się akurat podoba :)
OdpowiedzUsuńMmm. Te lalki umieją się podobać, potrzebny jest im tylko odpowiedni wielbiciel :)
Usuń